Oto rachunek za garb Tuska
Polska – jak ryba – psuje się od głowy, czyli od rządu, a ten z kolei – od szefa, czyli od premiera
Ile naprawdę kosztuje nas – wyborców i podatników – Michał Tusk? Otóż bardzo dużo. Niewyobrażalnie więcej, niż sądzi wielu z nas. W każdym razie bardzo dużo razy więcej niż owe 3 tys. zł miesięcznie, które zarabia w Porcie Lotniczym w Gdańsku.
Albowiem w dużym stopniu to właśnie za sprawą państwowej posady Tuska juniora na naszych oczach załamuje się ofensywa przeciw załatwianiu przez polityków synekur swoim krewnym i znajomym. A to oznacza, że nadal zmuszeni będziemy tracić ogromne pieniądze, które kosztuje nas dewastowanie urzędów państwowych i samorządowych, agencji i firm z udziałem Skarbu Państwa przez nepotyzm i kumoterstwo. Nie inaczej, niestety.
Jakiż to bowiem tytuł moralny miał Donald Tusk, którego syn od kwietnia pracuje w należącym do państwa i samorządów gdańskim porcie lotniczym, by od Stanisława i Daniela Kalembów domagać się, aby wybrali, na czym im bardziej zależy: na kontynuowaniu kariery zawodowej przez syna Daniela w państwowej Agencji Rynku Rolnego czy na posadzie ministra rolnictwa dla jego ojca Stanisława?
Jak premier z garbem w postaci syna zatrudnionego „na państwowym" ma żądać od podległego sobie ministra Skarbu Państwa Mikołaja Budzanowskiego, by wspólnie z żoną rozstrzygnęli, na czym im bardziej zależy: na jego fotelu ministerialnym czy na państwowej posadzie jego małżonki w Kancelarii Prezydenta RP (co ujawnił „Super Express"). I aby jeden z tych państwowych etatów został czym prędzej przez ich rodzinę zwolniony. Jak Donald Tusk w sytuacji, w którą wpakował go syn, mógł wymagać od posła PO Sławomira Neumanna – oczywiście jeszcze przed powierzeniem mu fotela wiceministra zdrowia – by razem z żoną wybrali, co jest dla nich ważniejsze: posada wiceszefa resortu zdrowia dla niego czy etat żony w placówce samorządowej (co ujawnił „SE").
Jak premier i zarazem lider Platformy – z rękami związanymi przez syna – może się dopominać przestrzegania standardów od rodziny marszałek Sejmu Ewy Kopacz, której brat dostał posadę w firmie samorządowej (co ujawnił „Fakt")? Albo od rodziny Stefana Niesiołowskiego (według „SE" jego brat i zięć trafili do rad nadzorczych firm samorządowych)? Albo od rodzin posłów koalicyjnego PSL Stanisława Żelichowskiego i Eugeniusza Kłopotka (według „Faktu" syn pierwszego doradza prezesowi Elewarru, a brat drugiego ma posadę w jednym z oddziałów tej państwowej spółki)?
I tak dalej, i dalej, bo tę listę niesławy można ciągnąć jeszcze długo. A to przecież tylko czubek góry lodowej czy raczej ryby, która – jak wiadomo – psuje się od głowy, czyli od Donalda Tuska. Tak się psuje, rozkłada, jak na naszych oczach degeneruje się Polska: od samej góry po sam dół, po najmniejsze sołectwo.