Pogonić bolszewika z pomnika
Pomnik Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni na Pradze stał się dla niektórych symbolem współczesnego sporu o niezależność od wpływów Rosji. Zwycięży głos społeczny, urzędnicza asekuracyjność czy dyplomatyczna poprawność?
Gdy jesienią ubiegłego roku gigantyczny dźwig zdejmował brązowe, zaśniedziałe (odlane z przetopionej niemieckiej broni) figury czterech żołnierzy z postumentu na placu Wileńskim, przeciwnicy pomnika Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni mówili: – Oby na zawsze! Jego miejsce jest w Muzeum Komunizmu w Kozłówce, nie w stolicy! Niech już tu nie wraca.
Najchętniej widzieliby, jak gigantyczny monument – pierwszy pomnik, który stanął w Warszawie po II wojnie światowej – dzieli los pomnika Feliksa Dzierżyńskiego, który w 1989 r. podczas demontażu rozleciał się na kawałki na placu Bankowym.
– Jestem jednym z tych, którzy widzieli i pamiętają żałosne przedstawienie w 1945 r., gdy Bolesław Bierut wraz ze świtą w szeregu ustawionych sowieckich popleczników odsłaniał pomnik Braterstwa Broni – opowiada Hubert Kossowski ze Światowego Związku Żołnierzy AK. – Warszawiaków spędzono wtedy na plac hasłem o defiladzie wojsk przybyłych z Francji. I gdy ta defilada przeszła, ludzie pobiegli witać żołnierzy, a pod pomnikiem zostali tylko samotnie Bierut i jego agenci – wspomina z niechęcią w głosie kombatant.