Nie poszli z komunistami na wódkę
Gdy Bronek Wildstein jako szef TVP dał zielone światło filmowi o cichociemnych, otworzył drogę sukcesowi misji
Powstał „Czas honoru" – serial żywy i emocjonujący, więc oglądany. Choć można mieć do niego sporo pretensji. Prawdziwi cichociemni za głowę się łapali, gdy oglądali młodych bohaterów filmu snujących się po okupowanej Warszawie z naruszeniem zasad konspiracji. Jako historyk zawsze się zastanawiam: czy nie można być wierniejszym prawdzie i atrakcyjnym? Ale jako widz dawałem się wciągnąć fabule.
Piąta seria dzieje się już po wojnie. Na bohaterów polują teraz komuniści. A oni sami stają przed pytaniem o dostosowanie się do nowych warunków. I tu naiwności mamy bez liku, od założenia, że cała czwórka przeżyła powstanie. Gdyby chcieć pokazać, jak było, niektórzy powinni zginąć. Jest i inny kłopot. Podporządkowując akcję wojennej sensacji, scenarzyści za mało zrobili, aby przybliżyć nam tych chłopców pod kątem ich sposobu myślenia, systemu wartości (tu służący PRL Roman Bratny pozostaje z „Kolumbami" nie do pobicia).