Co dalej z wiarygodnością Niemiec?
Podczas gdy Bruksela nakłada sankcje na reżim Łukaszenki, niemiecka policja szkoli jego służby. W seminariach Bundespolizei uczestniczyło do 2011 r. pół tysiąca białoruskich milicjantów, którzy mogli też zobaczyć niemieckich przyjaciół w akcji rozpędzania antyatomowej demonstracji w Dolnej Saksonii, z użyciem pałek, działek wodnych i gazu.
Ponadto Niemcy podarowali mundurowym kołchozowego duce komputery, kamery i operacyjne transportery Volkswagena... „My nie pełnimy urzędu sędziego, naszym zadaniem jest robienie polityki dla Niemiec" – mawiał kanclerz Bismarck. Kohl, jako pierwszy polityk z Zachodu, poleciał ubijać interesy z Chinami, choć w Pekinie nie przyschła jeszcze krew po masakrze na placu Tian'anmen. Gdy Schroeder podpisywał z Putinem umowę o gazowej rurze pod nosem Polski, będąca wtedy w opozycji, obecnie kanclerz Merkel uznała to za „najwspanialszy dzień w dziejach Niemiec i Rosji".
Co tam Politowska i inni pomordowani dziennikarze? Co tam jakiś Litwinienko? Ba, co tam poseł Bundestagu Beck, który wrócił z Moskwy z rozbitym nosem przez służby Putina, gdzie pojechał protestować przeciw dyskryminacji kochających inaczej? Niemcy byli, są i będą wiarygodni, tyle że też inaczej.