Służba (nie)zdrowia?
Po przeczytaniu tekstu pana Rafała A. Ziemkiewicza o tym, jak jego żona próbowała zarejestrować się jako dawca szpiku kostnego, coś mnie wewnątrz zabolało.
I nie była to chyba sprawka doktora z warszawskiego centrum krwiodawstwa, który tak obcesowo potraktował potencjalną ratowniczkę ludzkiego życia. Bardziej mnie zabolało to, że tak łatwo pan Rafał zaszufladkował incydent i rozszerzył na ogół. Otóż ja też jestem zarejestrowany jako dawca szpiku kostnego. I przebieg procedury rejestracyjnej
wspominam bardzo miło. Przy okazji wizyty w RCKiK w Szczecinie (bo jestem też honorowym dawcą krwi) postanowiłem – jak żona redaktora Ziemkiewicza – odpowiedzieć na apel mediów (w tym przypadku wiszącego w holu plakatu) i się zarejestrować. W związku z tym poszedłem dowiedzieć się, gdzie mogę uzyskać więcej informacji. Skierowano mnie do odpowiedniego pokoju, tam miła pani opowiedziała mi o procedurze rejestracji, pobierania szpiku itp. Następnie odpowiedziała na moje pytania i wątpliwości, a gdy wszystkie już rozwiała, udałem się na pobór krwi do badań. I na tym się skończyło. Po około dwóch miesiącach otrzymałem listowne potwierdzenie wpisania na międzynarodową listę dawców szpiku. Teraz czekam, aż pewnego dnia odezwie się telefon i zacznie się procedura przygotowania do przeszczepu. Takie moje marzenie, by pomóc bliźniemu, ot tak, z potrzeby serca i by pozostać w tym świecie normalnym. Mimo że nazwą to heroizmem.
Być może w stolicy dzieją się takie rzeczy.
Pozdrawiam,
Paweł Szumski
Panie Pawle, dziękujemy za tę dozę optymizmu. I za tak piękną postawę. Dobry system pozyskiwania dawców szpiku powinien jednak polegać nie na tym, że gdzieniegdzie jest dobrze. Powinien być wszędzie taki sam, dobry standard. Zresztą – w każdej dziedzinie. Inny przykład to wizyty pielęgniarek u nowo narodzonych dzieci. Słyszymy, że są miejsca, gdzie program ten działa świetnie, ale w wielu gminach bardzo kulawo. W efekcie nie działa wcale, bo przepuszcza przypadki rodzin, które sobie z maluchami nie radzą.