Podupadłe imperium
Jak wyglądać może niezależność medialnego organizmu podłączonego do finansowej kroplówki obsługiwanej przez władzę? I czy będzie on w stanie przetrwać, gdy zostanie od niej odłączony?
U zarania III RP była propagandową potęgą, która dyktowała milionom ludzi, co należy myśleć o każdej sprawie i każdej osobie, a władzom – jakich decyzji oczekuje opinia publiczna. Tego, co napisała, nie uważano za pogląd jakiejś grupy, choćby najbardziej szacownej ale za pogląd wszystkich ludzi rozsądnych, oczywisty i jedynie możliwy. Dziś „Gazeta Wyborcza" to już tylko jedna z wielu gazet, politycznie postrzegana coraz bardziej jako propagandowa tuba rządu, a ideologicznie jako organ feministyczno-gejowskiej lewicy. Na dodatek wyraźnie nieumiejąca pogodzić ambicji wychowywania w tym duchu społeczeństwa z wymogami medialnego biznesu.
Problemy finansowe skruszyły dotychczasową spoistość i identyfikację z tytułem zespołu, o którym twórca gazety mówił niegdyś dumnie: „Nie jesteśmy po prostu redakcją, jesteśmy grupą etosową". Dekadę temu zaczepienie się w tej „grupie etosowej" na etacie dawało dziennikarzowi pewność życiowej stabilizacji na długie lata. A ten, kto oprócz etatu dostawał jeszcze pakiet akcji wydającej ją spółki Agora, myślał o sobie wręcz jako o bogaczu. Wygnanym z tego raju można było zostać tylko za nielojalność – tak, jak stało się to z czołowym swego czasu publicystą tytułu Romanem Graczykiem, który po zakwestionowaniu na wewnętrznym redakcyjnym posiedzeniu redakcyjnej linii wobec lustracji padł ofiarą pokazowej egzekucji.