Droga do Poznania
Co przeciwstawić Marii Peszek? Wytaczać kolubryny życiowego doświadczenia? Tłumaczyć podstawy naszej kultury? Przeciw pioseneczce? Przecież ona uwodzi w inny sposób
Wyprawy na premiery teatralne poza Warszawę to przecież zawsze złożone podróże kulturalne. Gdy jechałem na poprzedniego Demirskiego/Strzępkę, do Wrocławia, na „Tęczową Trybunę 2012", pamiętam, że słuchaliśmy sobie w samochodzie MP3 z konferencjami chichotliwego ojca Augustyna Pelanowskiego, niesamowitego paulina asystującego słynnym nawróceniom rockmanów.
Tym razem do odtwarzacza wkładam coś odmiennego – płytę „Jezus Maria Peszek". Testujemy ją, by nie zaburzać sobie odbioru, zupełnie sauté, bez lektury wywiadów, zajawek, recenzji.
Wjeżdżamy więc z płytą Marii Peszek na ten produkt autostradopodobny, kompletny kiks tuskowy, odcinek Warszawa – Stryków, który w ostatniej chwili przed Euro, ściągniętą z Niemiec cud-maszyną, udało się wybudować, po gierkowsku fetować, by teraz zamknąć i kazać jechać po jednej nitce. Wjeżdżamy i obieramy kierunek: Poznań.
Bo oto duet Demirski i Strzępka, przed rokiem obśmiawszy klęskę euromodernizacji Polski, wyszydziwszy zapowiedzi budowy autostrad (na scenie fragment niedokończonej drogi, totalny bajzel), teraz właśnie w Poznaniu wystawia „Firmę", rzecz dedykowaną pamięci Michała Falzmanna, a poświęconą złodziejskiej prywatyzacji PKP.
Włączam „Jezus Marię Peszek".
Słuchamy pierwszych utworów. Coś fantastycznego. Doskonałe słowa, tak jak na poprzednich płytach, do tego sporo nowoczesnej inteligentnej zabawy z dźwiękiem: a to prościutkie melodyjki, a to brutalne techno, elektro, a to punk, alternatywa, świetne rzeczy dziejące się na drugim planie.
A teksty? Ta sama postawa niby naiwnego dziewczątka: rozbijanie związków frazeologicznych, wyborne koncepty, przeginanie budzące jak poprzednio obok podziwu jakąś formę współczucia dla ewidentnie nieszczęśliwej kobiety, która nawet gdy głosi radość, nie jest w stanie przykryć totalnego smutku swego wnętrza.
Wybitny koncept-album: kolejność utworów nieprzypadkowa, zmienne nastroje, tempa, różne stany osobowości. Od intro z autoprezentacją, przez sygnał wielkich przeciążeń psychicznych i łapania doła, wewnętrznego cierpienia, do nagłej euforii podszytej lękiem, że ciemność powróci. Owszem, ociera się to o tandetę, jak piosenka dedykowana pamięci Amy Winehouse, no ale to w końcu jest pop.
A potem po „Sorry Polsko" – antypsalm, „Pan nie jest moim pasterzem", pastelowa apoteoza radosnego ateizmu, stwierdzenie, że Bóg nie jest człowiekowi potrzebny do szczęścia, a religia dzięki śmiałym podmiankom znaczeń okazuje się czymś złym: „Zła się nie ulęknę/i nie klęknę...". Utwór zręczny w negacji – boże owieczki stają się bezmyślnym stadem, więc odłączająca się od nich, schodząca na manowce Peszek jawi się jako osoba wolna i swobodna.
Dyskusja z antypsalmem
Album Peszkówny, wyprodukowany wespół z Michałem „Foxem" Królem, brzmi świetnie, naprawdę, i choć dogłębnie się z nim nie zgadzamy, to przecież melodyjki, refreniki wdrukowują się w pamięć. I jak tu dyskutować z piosenką? Gdy po wyskandowanym przez gromadkę dzieci (?) okrzyku: „Lepszy żywy obywatel niż martwy bohater" następuje fantastyczna sekwencja strzałów, z rytmem przywodzącym na myśl najlepsze utwory M.I.A., przecież trudno wykazywać absurd słów „Sorry Polsko". Nudny wykład kontra zręczne teksty wpadające w ucho, ze świetnymi chórkami, dowcipne, lekkie?
Owszem, współczujemy biednej, zagubionej dziewczynie, która wedle formuły przytoczonej w ostatniej książce Roberta Tekielego „rzyga na odbiorcę swoim poranionym wnętrzem". Ale przecież oboje słuchamy tej płyty już nie tylko jako podstarzała parka melomanów, ale także jako rodzice, i zastanawiamy się, jak dzieciaki zdołają się oprzeć uwodzicielskiej sile piosenek Peszkówny. Tym klimatom, które przecież dzięki niezwykłej sprawności językowej od „Miastomanii" sączą w młode dusze naiwniutką negację tradycji, pochwałę wyuzdania, narkotyków, bunt przeciw wspólnocie. Jak dyskutować z antypsalmem? Opisać Marii Peszek mszę na krakowskich Błoniach 22 czerwca 1983 r., gdy papież zbolałym, ale mocnym głosem cytował właśnie Psalm 23, gdy opancerzał się nim, by dodać sobie odwagi?