„Momento mori!”
Ludzkość dzisiejsza funkcjonuje w dobie elektroniki, lecz ja żyję w XIX wieku ( bez komputera, komórki, itp.), co oznacza, że między mną a ludzkością istnieje pewien cywilizacyjny i kulturowy dystans.
Jestem przeszłością. Czasami wszelako jakiś elektroniczny gadżet zwraca moją uwagę, i tak się stało niedawno dzięki artykułowi w „Uważam Rze" o translatorach. Konkluzją tekstu Pawła Gadaczka była konstatacja, że elektroniczny tłumacz długo jeszcze nie zagrozi żywym tłumaczom, bo nie da rady przełożyć tomiku poezji. Drogi panie — zna pan kogoś, kto da lub dawał radę? Kwestionowanie sensu tłumaczenia poezji (Robert Frost: „Poezją jest to, co przepada w tłumaczeniu", Thomas Stearns Eliot: „Poezja jest tym, co ginie w przekładach") ma długą brodę, stąd słynna włoska gra słów: „traduttore traditore" (tłumacz to zdrajca), tycząca zresztą i prozy ( Michel Tournier: „Wydaje ci się, że czytasz Homera, Szekspira lub Joyce'a, a w rzeczywistości jest to X, Y lub Z"). Czytelna (nomen omen) sugestia: należy czytać oryginały, a nie przekłady. Barierę stawia temu ideałowi fakt, że do czytania oryginałów trzeba świetnie znać obcy język, a to przywilej garstki czytelników.