Biegnij, polityku, biegnij
Sport to zdrowie, ale i dobry marketing. Dlatego politycy prześcigają się w pozowaniu do zdjęć podczas joggingu, gry w tenisa czy jazdy na nartach
W przeddzień wygłoszenia przez Donalda Tuska tzw. drugiego exposé w sieci na jednym z trójmiejskich portali pojawia się kilkanaście weekendowych zdjęć premiera z Sopotu. „Żeby być w formie, podczas weekendu, premier Donald Tusk postawił na sport i rodzinę. Wraz z żoną Małgorzatą wybrał się pograć w tenisa. Potem małe zakupy i dźwiganie siatek do domu. Chociaż pogoda nie rozpieszczała, Donald Tusk udał się także na jogging i spacer" – czytamy na portalu.
Sesja i cały materiał to klasyczna „ustawka". Moment jej wypuszczenia do sieci nie był przypadkowy. Tak jak i cały przekaz, jaki miał trafić do odbiorcy. Sport, dużo sportu. I rodzina. Otoczenie premiera doskonale zdawało sobie sprawę, że zaakcentowanie tych właśnie elementów ociepli wizerunek szefa rządu przed ważnym i trudnym wystąpieniem w Sejmie.
– Polityk uprawiający sport to jasny przekaz: jestem zdrowy, silny, wytrzymały, skoro potrafię zadbać o siebie, to potrafię i o innych – mówi „URze" dr Tomasz Gackowski, politolog i specjalista od wizerunku politycznego z Uniwersytetu Warszawskiego. – Taki polityk-sportowiec budzi zazwyczaj pozytywne emocje, które później w naturalny sposób przekładają się na ocenę jego działalności politycznej – dodaje.
W przypadku Donalda Tuska ten mechanizm działał doskonale także dlatego, iż nie miał na tym polu żadnej konkurencji. Jego główny konkurent Jarosław Kaczyński kwestię tę całkowicie odpuścił. Nic dziwnego, że – jak donoszą niektóre media – poczuł lekkie zaniepokojenie, kiedy jeden z tabloidów zestawił jego zdjęcie ze zdjęciem prof. Piotra Glińskiego, kandydata PiS na premiera z nagłówkiem: „Co łączy premiera Donalda Tuska i kandydata PiS na premiera prof. Piotra Glińskiego? Obaj lubią biegać".
– Od około półtora roku staram się co drugi dzień biegać po 6 km – mówił prof. Gliński, który obok biegania od lat trenuje także judo. A zapytany o premiera Tuska, odparł: – Może kiedyś wspólnie pobiegamy. Tak ponadpartyjnie. Wszystkich polityków zachęcam do sportu. Bieganie pomaga w odstresowaniu się, w myśleniu.
Na odpowiedź premiera nie trzeba było długo czekać. Podczas konferencji zadeklarował, że jest gotów stanąć do biegu na 10 km z każdym liderem opozycji.
Udając sportowca
Polscy politycy coraz lepiej zdają się rozumieć coś, co dla ich amerykańskich kolegów jest absolutnym elementarzem uprawiania polityki. Sport w kreowaniu wizerunku zawsze odgrywał tam niebagatelną rolę. Barack Obama lubi podkreślać swoją miłość do koszykówki. Fotografuje się z piłką, organizuje mecze z najbardziej znanymi koszykarzami. A do mediów „wyciekają" kolejne zdjęcia i informacje, że prezydent bardzo nie lubi, jak inni zawodnicy dają mu fory.
Większość amerykańskich prezydentów uprawiała jogging, ale także grała w golfa. Oczywiście najchętniej w świetle kamer i aparatów. Ronald Reagan, George W. Bush, Bill Clinton czy Barack Obama – to pierwsze z brzegu nazwiska polityków, którzy uprawiali obie te dyscypliny sportu.
Nieprzypadkowo też, media rozpisując się o urlopie republikańskiego kandydata na prezydenta Mitta Romneya, zwracały uwagę, że spędził go aktywnie: biegał, pływał, jeździł na rowerze, grał w piłkę. Nawet jeśli politycy w USA są ze sportem na bakier, nie powinni dawać tego po sobie poznać. Tak właśnie miał czynić John F. Kennedy. Jak czytamy w jego biografii autorstwa Hugh Borgana: „Funkcjonowała legenda o Kennedym sportowcu – żeglarzu jachtowym, twardym piłkarzu, mistrzu pływackim, gwieździe futbolu – który zdobył wykształcenie w Harvardzie. Prawda była taka, że jego osiągnięcia sportowe, oprócz żeglarstwa, były raczej mizerne".
– W USA każdy kandydat na prezydenta musi spełniać kilka warunków: musi być wysoki, chodzić wyprostowany, mieć piękny uśmiech, mocarne dłonie, które są mocno eksponowane, żonę i dzieci. Do niedawna jeszcze musiał być biały. Chodzi też o proporcje, ludzie podświadomie lubią osoby, które są proporcjonalnie zbudowane. Im więcej tych cech ma kandydat, tym większe ma szanse na elekcję – opowiada dr Tomasz Gackowski.