Dlaczego nie lubię szefa ABW
Sukcesy, które co chwila obwieszcza Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, to zwyczajna ściema
Niemal co tydzień Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i jej szef Krzysztof Bondaryk trafiają na czołówki wiadomości. W normalnych krajach służby specjalne nie mają takiego „parcia na szkło". Nie czynią tam z bezpieczeństwa narodowego elementu PR szefa.
W Polsce jest odwrotnie. Kierownictwo ABW co chwila obwieszcza narodowi kolejne sukcesy. Ale żeby jeszcze było się czym chwalić! Te „sukcesy" to zwyczajna ściema.
W 2007 r. Bondaryk rozpoczął urzędowanie od prowokacji wymierzonej w komisję weryfikującą żołnierzy Wojskowych Służb Informacyjnych. Do operacji tej zaprzęgnięto dawnych oficerów WSI. Pozwoliło to wykreować gigantyczną aferę. Według ABW handlowano tajnym aneksem do raportu WSI, a także oferowano pozytywną weryfikację za pieniądze. Winni mieli być weryfikatorzy, a patologie te pomagali ABW ujawnić kryształowo uczciwi byli oficerowi WSI.
Kulminacja tej sprawy nastąpiła 13 maja 2008 r. To wtedy ludzie agencji dokonali m.in. spektakularnego przeszukania mieszkań członków komisji, w tym także mojego. Czułem się jak groźny przestępca, gdy funkcjonariusze ABW i prokuratury komunikowali mediom efekty całej akcji, podkreślając, że w jej trakcie znaleziono u członków komisji (czyli u mnie!) tajne dokumenty. Prawda wyglądała inaczej. Sześciu uzbrojonych funkcjonariuszy ABW w kamizelkach kuloodpornych zjawiło się u mnie o godz. 6, aby zabrać mój pendrive. Gdy wyjaśniłem im, że takowego nie posiadam, wpadli w furię. Zaczęli szukać tego urządzenia i tajnych dokumentów. Przeszukali nawet piórnik mojej 12-letniej córki. Dla bezpieczeństwa państwa. W końcu coś znaleźli. Było to kilka tysięcy kopii dokumentów archiwalnych z IPN, dotyczących antykomunistycznego podziemia z lat 1944–1956. Zabezpieczono również okupacyjną kenkartę mojego dalekiego kuzyna. Według ABW były to dowody mojej przestępczej działalności.
Dokumenty ABW przekazała prokuraturze, która od czterech lat bada legalność ich posiadania. Cztery razy wygrałem w warszawskim sądzie sprawę o ich zwrot, ale prokuratura się nie poddaje. ABW umieściła także moje zdjęcie na tablicach poglądowych przestępców, okazywanych do rozpoznania świadkom w różnych sprawach. Sprawdzała moje połączenia telefoniczne i moich rozmówców. A byli wśród nich ministrowie, adwokaci, prokuratorzy, dziennikarze, pracownicy banków, duchowni. Na jakiej podstawie ABW dokonała tych czynności? Czy ktoś z ABW przyznał się do błędu?
Bondaryk, obwieszczając opinii publicznej rzekome sukcesy, domaga się jeszcze większych uprawnień dla swojej agencji. Czy obdarzenie ABW kolejnymi kompetencjami zahamuje praktyki, które mnie spotkały, czy jeszcze je pogłębi? To pytanie retoryczne.