Najszczęśliwszy ojciec na świecie
Każdy tata chce, by jego synowie grali kiedyś w piłkę
To była jedna z moich najdziwniejszych, jedna z najwspanialszych znajomości. Pracuję w „Super Expressie", w dziale sportowym. Wyrzucają nas gdzieś na daleki Grochów, z samego centrum Warszawy. Nie ma tam kompletnie nic do roboty, poza pisaniem krótkich tekstów, no to snujemy się po okolicy. Jedna knajpka z piwem, to przesiadujemy tam, albo na ławce, albo na murku. I dzień w dzień obserwuje nas jeden starszy, siwy mężczyzna. Też miłośnik piwa. I kiedyś zagaduje, że jego synowie grają w piłkę...
A gdzie? – proste, naturalne pytanie... A w Polonii. A właściwie to w rezerwach, bo trener nie zawsze wystawia...
Widocznie słabi...
Ano nie. Są najlepsi. Jeszcze zobaczycie wy wszyscy. Jeden jest obrońcą, Michał, a drugi napastnikiem, Marcin. To bliźniacy. Faktycznie, czasem siadają gdzieś obok, dwóch przystojnych chłopaków, i zawzięcie dyskutują, czy lepsza byłaby pizza za 6,50 zł, czy może za 7,20 zł.
Nieustające rozmowy o futbolu
Starszy pan zaprasza do domu, raz, drugi. Mieszkanie na wprost okien redakcji, 50 metrów. Poznaję jego żonę, Jolę. Przemiła, na każdą zapowiedzianą wizytę pełen stół. Jadła i napitków. Bogato i elegancko. I nieustające rozmowy o futbolu. Dzieciaki pochowane po pokojach – w jednym bracia, w drugim siostra, a my snujemy plany...
Ród Żewłakowów to zwielokrotnione do potęgi Boże Narodzenie
Że byłoby fajnie napisać o tych chłopakach, bo zrobią karierę.
I piszę jeden tekst o nich, drugi, piąty, dziesiąty... I mój szef w końcu mówi: „Za często o tych braciach piszesz, przecież to patałachy. Przecież to prywata. Widzę, że razem przesiadujecie i piwo pijecie, daj sobie spokój!".
Dwa lata później te patałachy wybiegły w składzie reprezentacji Polski na mecz z mistrzami świata, Francuzami, w Paryżu. Za trzy lata razem wyruszyły na mundial w Korei, razem zagrały w jedynym wygranym meczu z USA. Marcin strzelił wtedy gola. Obaj wyruszyli w świat, z Polonii, którą kochali. Do Belgii, Grecji, Turcji...
Michał, ten chłopiec, który nie miał na pizzę i w którego wierzył tylko ojciec, zagrał w kadrze 102 mecze. To absolutny rekord. Tyle razy koszulki z orzełkiem nie zakładali ani Deyna, ani Boniek, ani Lubański. Ten sam chłopak, o którym... ja miałem zakaz pisania, bo patałach. Oczywiście pisałem, bo po chwili już nie tylko ojciec i matka wiedzieli, że to brylanty. Pierwsi warszawiacy, którzy się tak wybili – poza Wojtkiem Kowalczykiem, poza książkowym Paragonem i Perełką...
Dziś ten Michał jest kapitanem Legii i jej najlepszym zawodnikiem. A Legia jest najlepsza w Polsce. Tak, ten chłopak, o którym nie wolno było pisać, bo to przecież po sąsiedzku. Dziś każdy zna ich nazwisko: Żewłakow.
Ale nikt tak dobrze nie poznał ojca. Gabriel Żewłakow. Lat 61. Najszczęśliwszy ojciec świata. Warszawski taksówkarz. Zwykły człowiek. Dlaczego najszczęśliwszy?
Otóż każdy tata chciał kiedyś grać w piłkę. Jak jemu się nie udało – usiłował nauczyć kopania futbolówki synów. Tylko Gabrysiowi się udało, i to wychować dwóch naraz! Na podwórku przy Łukowskiej. Ale jak się rozmawiało z nim dłużej – coraz częściej szczycił się córką Kasią. Że wspaniale się uczy, że bracia ją mobilizują. Aż któregoś dnia powiedział z dumą: „Wiesz, ona w piłkę grać nie mogła, to Jolka (mama) razem z nią postawiły na szkołę. I jest już po uniwerku w Warszawie, a teraz we Francji...". Te nazwy – Orlean czy Avignon – brzmiały tak samo dumnie jak Anderlecht Bruksela, Olympiakos Pireus czy Legia.
Ten ojciec był dumny z trójki swoich dzieci jak nikt inny. I tuż przed świętami odszedł. Pożegnany w kościele na wprost okien, w kościele, którego nigdy nie omijał, chodząc na piwo do Margo...
Synowie zaczynali w Drukarzu. To jeden z najbiedniejszych, ale najlepszych klubów Warszawy. Dla dzieciaków z biednych rodzin, zwyczajnych, nie szpanerskich. W okolicy, gdzie marzeniem chłopców zawsze było zostać żołnierzem mafii, mieć auto i najlepsze dziewczyny, nawet kosztem krótszego, niebezpiecznego życia.