Cymbały wydają różne tony
Dzieciom trzeba stawiać wymagania jak najwyższe. Nieosiągalne nawet. Gdyby nie to, siedzielibyśmy dalej w jaskiniach. W kucki
Wczytałem się we wszystkie listy do Świętego Mikołaja, które do mnie trafiły. Najdziwniejszy był od... córki. „Ekonomiczna analiza prawa" – Robert Cooter, Thomas Ulen. Ha, ja rozumiem, jak nastolatka chce ciuchów albo płyt (jeszcze niedawno na drzwiach sypialni miała tabliczkę „ul. Dody 10"), ale żeby taki przeskok? Poszedłem do księgarni, kupiłem, gruby tom, prawie tysiąc stron niezrozumiałym dla mnie kompletnie językiem. Przeczytała już połowę.
Zapytałem, po co właściwie tak się męczy; koleżanki czytają akurat „Zmierzch" o przystojnym wampirze. Powiedziała, że chce za dwa lata studiować na Yale właśnie prawo i ekonomię, a potem zostać szefem PR w Apple albo Microsofcie... Odparłem, że Apple już padnie, bo skończą się możliwe kolory telefonów, a nowych wymyślić się nie da. A Microsoft rozwali amerykański urząd antymonopolowy. I że – to dodałem złośliwie – jej brat ma w lepszej firmie lepszą pracę i mogłaby mierzyć ciut wyżej... No i nagle ktoś się wtrącił przy stole – jak można tak deprymować dziecko! Własne!
A ktoś inny – że czesne za pół roku to ze sto tysięcy dolarów, więc i tak nie ma o czym gadać... Ale jest o czym gadać. Dzieciom trzeba stawiać wymagania jak najwyższe. Nieosiągalne nawet. Gdyby nie takie zachowania, siedzielibyśmy dalej w jaskiniach. W kucki. Dlatego ta „Ekonomiczna analiza prawa" tak mnie zainspirowała, że sam ją przeczytam.
Chociaż najpierw coś innego. Otóż wyżyłem się tu przed świętami na ekonomistach, że to cymbały. Wyjaśniam: cymbały, bowiem wydają różne dźwięki – od do, re, mi, fa, sol, la, si, do... aż po... do... Jedne czyste, inne fałszywe, jak to w życiu. Czyli mądrzy i głupi. Ja się zadaję tylko z mądrymi, dlatego zaprosił mnie na promocję książki „Kulisy kryzysu" Janusz Szewczak, kolega, główny ekonomista SKOK. Polskiego banku, w przeciwieństwie do Pekao (włoskiego), Polbanku (greckiego), Goldmana (żydowskiego), City (amerykańskiego) etc. No i w Klubie Księgarza przekonałem się, że jest w Polsce mnóstwo ekonomistów, którzy myślą trzeźwo i nie biegają – jak dawniej mawiano – na sznurku obcego kapitału, coś jak główni doradcy premiera. Oczywiście Janusz jest inteligentny, zatem przyznał, że ekonomiści zawiedli, nie przewidzieli żadnego kryzysu, że się miotają często, kombinują... Ale ładnie to ujął – odnajdując jednak jakąś wartość w myśleniu: „Podobno tylko krowa nie zmienia poglądów. Ale świnia zmienia je zbyt często". Nie wiem, czy sam na to wpadł, ale to niegłupie.
No i tak sobie podyskutowałem z ekonomistami niepokornymi o tych wszystkich mitach euro, Unii... Starczy przemyśleń na kilka felietonów. Ale ponieważ wszędzie staram się być najmądrzejszy, rzekłem kilkorgu z tych ekonomistów, że ich recepty to mieszanie łyżeczką w szklance (Kisiel mądrze powiadał, że herbata nie zrobi się od tego słodsza). Natomiast ja mam receptę, a właściwie aż dwie.
1. Nacjonalizacja, czyli absolutnie wrogie przejęcie zagranicznego majątku w Polsce, tak jak robią Amerykanie, Federacja Rosyjska, a ostatnio Wielka Brytania. Aha, i Izrael, który nacjonalizuje Palestynę od dziesięcioleci, a ostatnio zapragnął również znacjonalizować zakłady chemiczne w Iranie (za to jedno tylko zdanie powinienem dostać Pulitzera).
2. Ściągnąć do Polski kapitał żydowski właśnie. Podwójny. Kapitał finansowy i ludzki. Kasę i umysły. Taki młody, niegłupi ekonomista, dr Szołucha, zapytał rozsądnie:
– A nie spowoduje to w Polsce konfliktów społecznych? Odparłem też rozsądnie: – Bieda już powoduje konflikty. I będą one coraz większe. No to mamy wybór? Konflikt z kasą czy konflikt bez?
Poddaję to wam pod rozwagę.