W hołdzie legendzie
Klenczon byłby zadowolony, słuchając artystów grających jego przeboje
Krzysztof Klenczon 14 stycznia skończyłby 70 lat! Prawdziwą karierę rozpoczął w 1962 r., gdy pojawiła się propozycja współpracy z zespołem Niebiesko-Czarni. Trzy lata później powstały Czerwone Gitary, z którymi odnosił największe sukcesy.
– Mój cioteczny brat miał w swojej płytotece płyty analogowe i tłumaczył mi: „Zygmusiu, to jest Klenczon! To muzyka, to big-beat, to rock". Klenczon miał w sobie tę nutę chuliganerki, którą zawsze lubiłem, a jednocześnie taki trochę gitowski liryzm – wspomina Muniek Staszczyk, lider T.Love, który wziął udział w nagraniu płyty „Klenczon legenda. Artyści w hołdzie Krzysztofowi Klenczonowi". Płyta ukazała się w 70. rocznicę urodzin artysty. Obok 10 wersji najsłynniejszych jego utworów znajdziemy dwie dotąd niepublikowane, skomponowane w Ameryce piosenki w wykonaniu Klenczona – „Cygan" i „Strzemiennego" – oraz DVD z materiałami archiwalnymi i wypowiedziami artystów, którzy wzięli udział w projekcie.
Krzysztof Klenczon śpiewał, grał i komponował, tworząc wraz z Sewerynem Krajewskim główne filary Czerwonych Gitar. Napisał wiele niezapomnianych przebojów: „Historia jednej znajomości", „Matura", „Kwiaty we włosach", „Moda i miłość", „Nikt na świecie nie wie", „Wróćmy na jeziora", „Jesień idzie przez park", „Powiedz, stary, gdzieś ty był" i „Biały krzyż". – Jeśli Seweryn Krajewski był McCartneyem, to z pewnością Krzysztof Klenczon był Johnem Lennonem i wydawał się daleko bardziej drapieżny – tłumaczy Stanisław Sojka.
W 1970 r., po artystycznym konflikcie z Krajewskim, Klenczon niespodziewanie opuścił zespół, zakładając Trzy Korony. To wtedy powstały takie utwory jak „Port", „10 w skali Beauforta", „Nie przejdziemy do historii" i „Spotkanie z diabłem".
– Big-beat i taki drapieżny pazur były mi zawsze bliższe niż romantyczny sznyt pana Krajewskiego – mówi Jacek „Budyń" Szymkiewicz.
W 1972 r. Klenczon na stałe wyjechał z rodziną do USA. Nie zerwał z muzyką, choć nie ona była tam głównym źródłem jego utrzymania. W 1977 r. pod pseudonimem Christopher nagrał płytę „The Show Never Ends" i bardzo chciał wrócić do kraju. Jego bliski przyjaciel i autor wielu tekstów jego piosenek Janusz Kondratowicz opowiadał mi kiedyś, jak w czasie pobytu Krzysztofa w Polsce szukali miejsca, w którym mógłby się osiedlić. Nie zdążył. Wracając 25 lutego 1981 r. z charytatywnego koncertu w klubie Milford, zorganizowanego na rzecz polskich dzieci, miał wypadek samochodowy. W wyniku komplikacji zmarł 7 kwietnia 1981 r. 25 lipca prochy artysty sprowadziła do Szczytna jego rodzina.
– Wpajano mi od najmłodszych lat, że jest tylko dwóch prawdziwych artystów w Polsce: Czesław Niemen i Krzysztof Klenczon. Klenczon miał w sobie dekadentyzm, który uwielbiam w muzyce – rozmarza się Kasia Kowalska. – Chciał grać rzeczy z serca, z flaków, ale nie było na to miejsca – dodaje Tymon Tymański, który również brał udział w nagraniu hołdu dla Klenczona. Jak wyszło? Krzysztof byłby zadowolony.
Wywiad
Z żoną Krzysztofa Klenczona Alicją, i Sylwią Barycką, producentem płyty „Klenczon legenda"
Nigdy nie spotkałem Krzysztofa Klenczona, ale w 2004 r. zaproponowano mi rolę mistrza ceremonii nadania imienia Klenczona jednej z warszawskich ulic. Wymyślił to jego fan, Grzegorz Grzybowski, który swą stację benzynową ochrzcił nazwą Port, ozdabiając ją ogromnym zdjęciem swego idola. Z daleka słychać było piosenki Klenczona.
Alicja Klenczon: Pamiętam. Jeździłam tam, kiedy ta stacja jeszcze istniała, i nabierałam benzynę.
Niestety, w 2008 r. stacja zmieniła właściciela. Ale ulica pozostała!
A.K.: W Polsce jest już kilka takich ulic, nie mówiąc o bulwarach czy pomnikach.
Jak narodził się pomysł tej płyty?
Sylwia Barycka: Myśleliśmy o tym już od kilku lat, ale chyba brakowało nam odwagi, by sięgnąć po te wielkie przeboje. Bodźcem okazała się 70. rocznica urodzin Klenczona. Ludzie mówią, że to dobrze, że Krzysztof Klenczon wrócił w postaci hołdu złożonego mu przez polskich artystów. To, co nas dodatkowo napędzało przy realizacji tego projektu, to tęsknota za dobrą polską piosenką. Za tymi tekstami, za pięknymi melodiami.