Złodzieje dobrobytu
Jak i dlaczego politycy pozbawili nas władzy nad naszymi pieniędzmi?
Nawet o 1800 zł miesięcznie więcej dla każdego pracującego Polaka. Tyle zostałoby nam w portfelu, gdyby rząd zdecydował się obniżyć wydatki publiczne do takiego poziomu jak w Szwajcarii czy Australii. Poziomu, który Vito Tanzi, były ekspert Międzynarodowego Funduszu Walutowego, uważa za aż nadto wystarczający. Tymczasem wydatki publiczne w Polsce w 2013 r. najprawdopodobniej nie spadną, ale wzrosną. Klasa polityczna zabezpieczyła się, byśmy sami nie próbowali tego zmienić. Referenda dotyczące finansów państwa są w Polsce zakazane, choć takie plebiscyty są standardem na przykład w Szwajcarii.
Jak utopić rząd
„Nie chcę pozbyć się rządu. Chcę, by był tak mały, żebym mógł zaciągnąć go do umywalki i utopić" – mawia Grover Norquist, twórca organizacji Amerykanie na rzecz Reformy Podatkowej (Americans for Tax Reform). To oczywiście żart, ale warto wiedzieć, jak mało pieniędzy może potrzebować sprawnie funkcjonujące państwo. Jak podaje Heritage Foundation, polskie władze wydawały w 2011 r. 43,4 proc. PKB. W 2012 r. wydatki wzrosły do 44,6 proc. PKB. Czy to dużo, czy mało?
Uważany za twórcę współczesnego państwa opiekuńczego kanclerz Niemiec Otto von Bismarck dzisiaj uchodziłby za ultraliberała. Jak podaje Vito Tanzi w pracy „The Economic Role of the State in the 21st Century" („Rola państwa w gospodarce w XXI w."), około 1870 r. państwo wydawało w Niemczech zaledwie 10 proc. PKB. W 1913 r. było to niewiele więcej – 14,8 proc. PKB. To mniej, niż dzisiaj wydaje Hongkong (w 2012 r. było to 17,3 proc.). Z tych pieniędzy sfinansowano m.in. pierwszy system emerytalny i ubezpieczenia wypadkowe.
Co ciekawe, zapoczątkowanie tworzenia europejskiego socjalu to nie skutek dobrego serca Bismarcka. Jak podaje E.P. Hennock w wydanej w 2007 r. książce „The Origin of the Welfare State in England and Germany, 1850–1914" („Początki państwa opiekuńczego w Anglii i Niemczech, 1850–1914"), prawdziwym powodem była chęć powstrzymania masowej emigracji niemieckich robotników do USA, gdzie pensje były wyższe niż w Niemczech, ale nie było opieki państwa (i tylko dlatego na te reformy zgodzili się przedstawiciele niemieckiego biznesu).
Tanie i bogate państwa
Na przełomie XIX i XX w., kiedy Wielka Brytania rządziła jedną czwartą świata (mówiono, że to „imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi"), wydatki państwa wynosiły: w 1870 r. 9,4 proc., a w 1913 r. 12,7 proc. PKB (czyli cztery razy mniej niż obecnie w Polsce). Podobnie było w Stanach Zjednoczonych. Jak piszą Milton i Rose Friedman w książce „Tyrania status quo", przez cały XIX w. i na początku XX w. całkowite wydatki rządowe w USA również nie przekraczały 10 proc. PKB (z wyjątkiem lat, kiedy prowadzono wojny, po ich zakończeniu wracały jednak do poprzedniego poziomu). Tyle wystarczyło, by utrzymać państwo zarówno wtedy, kiedy USA miały 5 mln mieszkańców, jak i wówczas, gdy mieszkało tam 125 mln obywateli. Wystarczyło , by zmienić Stany Zjednoczone z rolniczej kolonii w najpotężniejsze mocarstwo gospodarcze świata.
Ale faktyczny koszt rządu federalnego USA był jeszcze mniejszy i wynosił zaledwie 3 proc. PKB (reszta to były wydatki lokalne i stanowe). W XIX w. państwo zajmowało się tylko obroną narodową, egzekwowaniem prawa, sądownictwem, administracją i ewentualnie dużymi inwestycjami publicznymi. Z tych 3 proc. połowę przeznaczano na obronę narodową (w tym wypłaty dla weteranów). Na zdrowie, edukację i opiekę społeczną wydawano zaledwie 10 mln USD z liczącego 600 mln USD federalnego budżetu, czyli 0,06 proc. PKB. Jak tanie może być państwo, pokazała także w XIX w. Szwecja, gdzie w 1870 r. wydatki publiczne stanowiły tylko 5,7 proc. PKB (dla porównania: w 1980 r. wynosiły tam 60,1 proc.).
Gorzej niż pańszczyzna
O tym, jak bardzo zmieniło się podejście do roli państwa w gospodarce w ciągu ostatnich stu lat, świadczy na przykład opinia francuskiego ekonomisty Paula Leroya-Beaulieu z 1888 r., który podawał, że wpływy podatkowe na poziomie 5–6 proc. PKB są umiarkowane, 8–10 proc. to poziom normalny, natomiast powyżej 12 proc. to zdecydowanie zbyt wiele i musi to doprowadzić do spowolnienia gospodarczego. W XIX w. obywatele dysponowali 90 proc. pieniędzy, które zarobili, w XXI w. tylko 55 proc. Powrót państwa do roli sprzed stu lat oznaczałby, że przeciętny obywatel z dnia na dzień miałby 63 proc. więcej pieniędzy w portfelu. Ktoś, kto miał miesięcznie 3000 zł, otrzymywałby prawie 5000 zł.