Odkręcaj pan!
By dopełnić obowiązku meldunkowego, warto wziąć parę dni urlopu, kupić śrubokręt i wystrzegać się policji drogowej
Jakiś czas temu premier zapowiadał zniesienie obowiązku meldunkowego. Miało to być wkrótce. Potem przełożono rzecz na później, a teraz czytam właśnie, że Sejm postanowił, iż obietnica spełni się jeszcze później: w 2016 r. Jestem już jakiś czas po ceremoniach meldunkowych, więc jako przećwiczony w tych procedurach pouczę chętnych, jak sprawa wygląda obecnie, i dodam, dlaczego warto wziąć parę dni urlopu dla dokonania powinności meldunkowej, po co należy kupić narzędzia do odkręcania śrub i dlaczego ważne jest, żeby wystrzegać się policji drogowej.
Gdy poszedłem się meldować na warszawskim Ursynowie, kazano mi najpierw wymeldować się na Ochocie. – Miało być w jednym okienku – nieśmiało protestuję... Wyjaśniono, że owszem, ale dopiero od 1 stycznia 2013 r. (ja byłem tam wcześniej – wy będziecie mieli lepiej!). Wymeldowanie, zameldowanie. Poszło gładko.
Następny dzień zaczynam u fotografa. Ze zdjęciami – do urzędu. Wypełniłem już wniosek o nowy dowód osobisty, więc w kolejkę do okienka. Zawiadomią SMS-em, gdy dowód będzie gotowy. To potrwa tydzień. Z nowym dowodem mam się zgłosić w kolejnym okienku, bo trzeba zmienić prawo jazdy. Jest SMS. Odbieram dowód i ruszam w kolejkę do okienka po prawo jazdy. Stamtąd do innego okienka, by uiścić 90 zł.
– Właściwie za co 90 zł, prawo jazdy mam bezterminowe?
– Za zmianę adresu.
Wymeldowanie, zameldowanie. Poszło gładko. Ale jeszcze nowy dowód osobisty, prawo jazdy, dowód rejestracyjny...
– Nie wystarczy nowy adres w dowodzie?
– Nie. Jak prawko będzie gotowe, wyślemy SMS.
Mam nowy dowód osobisty, jest nowe prawo jazdy, czas na nowy dokument dla mojego samochodu. Kolejne okienko. Będzie nowy dowód rejestracyjny. Jak wyrobią, wyślą SMS. Jadę samochodem po odbiór nowego dowodu rejestracyjnego.
– Proszę przynieść tablice rejestracyjne – słyszę od urzędnika.
– Po co?
– Bo muszę na nie nakleić nowe znaczki z hologramami, stare trzeba odkleić.
Jedna tablica dała się odkręcić, druga – za żadne skarby. Usmarowałem się po łokcie. Idę do okienka z jedną tablicą i wyjaśniam, co się stało.
– Muszą być dwie – słyszę.
– A nie może mi pan dać tych znaczków? Sam nakleję.
– Nie mogę, bo nie wiem, czy pan naklei.
– Ale – upieram się – kiedy po raz pierwszy rejestrowałem samochód, dostałem naklejkę na szybę z hologramem i kazano mi samemu nakleić.
– Na szybę – tak. Przecież nie przyniesie pan do okienka przedniej szyby.
Walczę dalej z tylną tablicą. Nie ma mowy, żeby dała się odkręcić. Jadę szukać warsztatu, żeby mi odkręcili. Radiowóz. Pokazują, żeby zjechać.
– A gdzie to się ma przednią tablicę, panie kierowco?
– Mam w bagażniku – tłumaczę – jadę do warsztatu odkręcić tylną, bo muszę obie zanieść do urzędu.
– Ale panie kierowco, okoliczności są takie, że pan jedzie drogą publiczną i nie ma pan przedniej tablicy, więc? – zawiesza głos policjant.
– Ile to punktów karnych? – pytam.
Policjant mówi, że w danej sytuacji od punktów może odstąpić, zamiast mandatu będzie pouczenie, ale muszę najpierw przykręcić tablicę. Rozkładam gazety, klękam, przykręcam. I do warsztatu. Poluzowali śruby. Wracam pod urząd. Rozkładam gazety, klękam, odkręcam i do okienka. Naklejki naklejone, dowód rejestracyjny nowy. Idę na parking, rozścielam gazety, przykręcam. Uf. Szczęśliwy koniec. Wszystko razem: dwa tygodnie i 120 zł za prawko i fotografa. I po sprawie.
Na parkingu pod urzędem bardziej doświadczony kierowca poucza mnie: – Musisz pan teraz jechać do ubezpieczyciela i zmienić polisę OC na nową. Masz pan nowy adres, stara polisa nieważna. I nie przywal pan komuś po drodze! I uważaj pan, żeby ktoś panu nie przywalił, jesteś pan bez OC.
Jadę po nową polisę. Potem – do urzędu skarbowego, by poinformować o zmianie adresu. A tu niespodzianka! Jedno okienko! Nie muszę jechać do starego urzędu po zgodę, żeby pojechać do nowego, bo wszystko załatwię w jednym urzędzie. Te urzędy jakoś się dogadały, nie czekając na nowy rok! Słyszę nawet, że niepotrzebnie się fatygowałem, mogłem to wysłać pocztą.