Front ludowy
Czy na polskiej scenie politycznej powstanie wkrótce nowa partia centroprawicowa?
Dla Solidarnej Polski ważniejsze są jednak wybory prezydenckie. Start Ziobry mógłby nadać SP nową dynamikę, bez której trudno będzie utrzymać się na Wiejskiej. Były PiS-owski szeryf zawsze uzyskiwał dobre wyniki w sondażach prezydenckich. Przeskakiwał w nich liderów PSL i SLD, a nawet niebezpiecznie zbliżał się do prezesa PiS. Współpracownicy Zbigniewa Ziobry liczą, że w 2015 r. ich szef zdyskontuje osobistą popularność i utoruje partii drogę do Sejmu.
Akcja – reakcja
Od pierwszych komentarzy Kowala i Ziobry ważniejsze jest wrażenie, jakie Piechociński zrobił na działaczach PSL. Zapraszając do współpracy PJN i SP, nowy prezes ludowców może załatwić kilka spraw na własnym podwórku. Po pierwsze, jeśli doprowadzi do wyborczego sojuszu, powiększy stan posiadania PSL w Brukseli. W 2009 r. 7 proc. poparcia wystarczyło na trzy mandaty. Po wejściu w życie traktatu lizbońskiego do Andrzeja Grzyba (Wielkopolska), Jarosława Kalinowskiego (Mazowsze) i Czesława Siekierskiego (Małopolska i woj. świętokrzyskie) dołączył Arkadiusz Bratkowski (Lubelszczyzna). PSL bez pozyskania nowych wyborców i atrakcyjnych kandydatów nie ma szans na Śląsku i w Warszawie, choć to okręgi, z których wybrano razem 11 posłów. Wystawienie w nich Marka Migalskiego i Pawła Kowala mogłoby przynieść sukces. Zbigniew Ziobro w Małopolsce to niemal pewna inwestycja. Choć plan jest nieco karkołomny, sprzyjają mu skomplikowane reguły przeliczania poparcia na mandaty. Dlatego warto rozmawiać z secesjonistami z PiS.
Po drugie, stawiając na sojusz z PJN i SP, Piechociński uniknąłby wewnętrznej wojny o jedynki wśród działaczy PSL. Chętnych będzie na pewno więcej niż dobrych miejsc. Oddanie ich nowo pozyskanym koalicjantom to wygodny pretekst, by nikogo z własnych popleczników nie wyróżnić zanadto kosztem pozostałych.
Ciekawe są również reakcje polityków dużych partii. Ryszard Czarnecki z PiS oświadczył, że jego formacja „dostaje ataku śmiechu". Może to być jednak gorzki śmiech. Notowania partii Kowala i Ziobry nie zwalają z nóg, ale dodane do poparcia PSL wyglądają poważniej. Niewykluczone, że oferta Piechocińskiego zachęci Jarosława Kaczyńskiego do podjęcia własnej gry. Może nią być ponowna próba rozbicia Solidarnej Polski (niedawno klub SP opuścił kolejny poseł Jerzy Rębek) lub zaproszenie dla Pawła Kowala, by powrócił do Prawa i Sprawiedliwości. Prezes PiS wielokrotnie pokazał, że przebaczanie synom marnotrawnym sprawia mu niemałą frajdę.
Reakcję Platformy trudno na razie przewidzieć. Donald Tusk mógłby oskarżyć swojego nowego wicepremiera o plagiat. Do tej pory prowadzenie polityki transferów z innych partii było specjalnością szefa rządu. Chętnie przytulił do piersi Bartosza Arłukowicza z SLD, który w komisji hazardowej nie oszczędzał Platformy. Partię władzy zasiliła także Joanna Kluzik-Rostkowska, rok wcześniej stojąca w kampanii prezydenckiej przy prezesie PiS. Strategia przejmowania posłów konkurencji służyła Platformie do budowania przekazu: jesteśmy otwarci na wszystkich, którzy chcą budować polityczne centrum. Podebranie przez Piechocińskiego tej narracji to manewr tyleż sprytny, co prowokacyjny. A prowokacja nie pozostanie zapewne bez odpowiedzi.
Razem, a jednak osobno
Wrzutka z wyborczą koalicją PSL-PJN-SP to także doskonały sposób, by pokazać, że PSL chce w rządzie robić więcej, niż pozwala Platforma. Tak się bowiem składa, że partia Kowala krytykuje gabinet Tuska za pasywną politykę prorodzinną, a Solidarna Polska zapowiedziała niedawno cykl spotkań z mieszkańcami wsi na temat zaniedbań w polityce rolnej. Ministerstwa odpowiedzialne za te działy państwa są w dyspozycji ludowców. Lider PSL może teraz mówić, że jest gotowy na sojusz z krytykami rządu, bo sam uważa, że w ważnych dla Stronnictwa sprawach nie znajduje wystarczającego zrozumienia u większego partnera koalicji. To bardzo wygodny sposób, by uczestniczyć w rządzeniu, a zarazem dystansować się od problemów.