
Nieznana syberyjska epopeja
Przez most powietrzny Alaska – Syberia przerzucono na front wschodni 8 tys. samolotów bojowych
W Uelkal byłem podczas jednej z moich peregrynacji na dalekim wschodzie Rosji, dokładniej w drodze na wyspę Diomeda w Cieśninie Beringa. Od czasów wojny niewiele się zmieniło w zapomnianej przez Moskwę i Boga, liczącej kilkuset mieszkańców osadzie. Kiedyś był tam ożywiony ruch, codziennie przelatywało tranzytem średnio osiem samolotów. Dziś żyjący z połowów wielorybów Eskimosi i Czukcze wegetują w skrajnej nędzy. Nie istnieje lotnisko, którego budowa kosztowała życie wielu istot, ofiar terroru epoki Stalina. Prawie nikt już nie pamięta setek więźniów z osławionego świata łagrów, którzy prymitywnymi łopatami, taczkami i kilofami budowali pas startowy i niezbędne zaplecze. Wszystko przy arktycznym mrozie i głodowych racjach żywnościowych.
Czekiści na Alasce
Najbardziej zazdroszczono kolegom z I pułku odwiedzającym amerykańską bazę Ladd Fiels, koło Fairbanks w sercu Alaski. W swoim kraju, nawet stanowiący elitę sił zbrojnych piloci, nie mogli liczyć na wysoką jakość i komfort życia. Imponujące wrażenie na przybyszach robiły ocieplane hangary, blok koszarowy z przestronną sypialnią i oświetlonymi sanitariatami, klub oficerski, sala kinowa, sala gimnastyczna, wreszcie stołówka z dużym kulinarnym wyborem i świeżymi owocami. Pensje wypłacano tam w dolarach i były one wyższe niż w pozostałych pułkach dywizji, gdzie naziemny i techniczny personel otrzymywał 500 rubli, oficerowie 2 tys., a piloci 3 tys. rubli. Kto wypełniał plan i nie uszkodził maszyny, otrzymywał comiesięczne premie.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie czekiści, funkcjonariusze milicji politycznej. W dokumentach ALSIB-a widnieje zapewnienie: „Poważny wkład do utrzymania porządku i dyscypliny wniosły działające na każdym lotnisku operatywne grupy NKWD powstałe z polecenia tow. Berii". Zadaniem politruków było zachowanie czystości światopoglądu przebywających na obczyźnie rodaków, najczęściej poprzez prelekcje podtrzymujące sakralność politycznej doktryny. Robili oni wszystko, aby ograniczyć prywatne kontakty pilotów. Od pewnego momentu Rosjanie mogli przebywać tylko na wydzielonym terytorium. Aby uniknąć wszelkich pokus i nie dopuścić do demoralizacji, zabroniono wyjazdów do Fairbanks. Wielu nie potrafiło dostosować się do narzuconego reżimu. Co i raz zdarzały się wpadki – a to samowolny wypad do miasta, a to flirt z miejscową dziewczyną, nadużycie whisky w miejscowym barze czy nawet posiadanie tygodnika „Life". W ocenie komisarza politycznego takie historie były naganne, niegodne rosyjskiego oficera. Kończyły się co najmniej karą dyscyplinarną, odesłaniem na front, a niekiedy nawet postawieniem przed sądem i w rezultacie skierowaniem do ciężkich prac w jakimś syberyjskim łagrze.
Dla ułatwienia współpracy do sowieckiego garnizonu dołączyło kilku oficerów i żołnierzy amerykańsich pochodzenia rosyjskiego. „Większość z nich" – pisał w raporcie do Moskwy naczelnik sztabu ppłk B.V. Cejklin – „pracowała dla amerykańskiego wywiadu i próbowała się przymilić. Ale im to nie wyszło, bo nasi towarzysze byli na to przygotowani". Nieustanna czujność była efektem wzmożonego wysiłku politycznych instruktorów, tak że Cejklin mógł zapewnić swoich przełożonych, „że nikt nie miał bliskich kontaktów z miejscowymi oficerami". Inaczej mówi dziś o tym żyjący w Krasnojarsku weteran ALSIB-a B. Słomniuk: „Znam niejednego pilota, który za przyjaźń z Amerykanami po powrocie z Fairbanks wylądował w Gułagu". Dodał przy okazji, że kiedy zbierało się dużo samolotów do odstawienia i piloci musieli odbywać nawet po dwa pięciogodzinne loty w ciągu doby (bez chwili odpoczynku), gospodarze często proponowali pomoc, jednak dowódca pułku miał kategoryczny nakaz: żaden Amerykanin nie może przekroczyć granicy bez specjalnego zezwolenia Moskwy.
Zagubieni w śnieżnej pustce
Każdy lot był inny i na swój sposób wyjątkowo trudny. Nic dziwnego, że w ciągu trzech lat straciło życie 114 lotników, dużo zaginęło bez wieści. Niektóre wraki maszyn znaleziono kilkadziesiąt lat po wojnie i z pewnością wiele zostanie jeszcze wykrytych. Spadochron ratował życie podczas awarii silnika, ale nikt nie mógł wyciągnąć rozbitka z dzikiego terytorium. Musiał polegać wyłącznie na sobie.