
Biczownicy Holocaustu
Polacy z Niemcami walczyli właściwie przy okazji, w przerwach między denuncjowaniem, rabowaniem i mordowaniem Żydów – przekonuje nas autor kolejnej książki o zbrodniach Polaków na Żydach podczas II wojny światowej
To zresztą charakterystyczny, osobliwie lewoskrętny ton wielu wstawek autorskiego wywodu. Dowiadujemy się na przykład, że przed agresją niemiecką w czerwcu 1941 r. ZSRR był krajem wolności i swobody dla Żydów. Nieważne, że tysiące artystów, inżynierów, lekarzy i wojskowych żydowskiego pochodzenia pochłonęły stalinowskie czystki w latach 1936–1937. Opisując „zbrodniczą" działalność Narodowych Sił Zbrojnych, Zgliczyński powołuje się na prace komunistycznego historyka, prof. Ryszarda Nazarewicza. Ani słowem nie wspominając o tym, że ten był oficerem informacji wojskowej, a potem ubekiem na wysokich stanowiskach w Łodzi i w Warszawie.
I to w latach najgorszego stalinizmu. Podkreśla wreszcie zasługi SLD w rozliczeniu zbrodni w Jedwabnem po 2000 r. Znów nie chcąc pamiętać, że w lewicowym środowisku nie brak antysemitów, na czele z miłośnikiem „mniejszego zła" gen. Wojciechem Jaruzelskim, gorliwym wykonawcą czystek antysemickich w wojsku po marcu 1968 r.
Ciemnota, chciwość i wszechobecny antysemityzm są w książce „Jak Polacy..." domeną polskiej prawicy. Od Romana Dmowskiego przez Tadeusza „Bora" Komorowskiego po Kaczyńskiego i Macierewicza. Idee stamtąd płynące pchają ludzi do najgorszych czynów, bestialskich morderstw, pogardliwej obojętności na los krzywdzonych Żydów. Bardziej, a częściej mniej okrężne ścieżki prowadzą autora do konstatacji, że katolicy i patrioci to w istocie najbardziej eksponowani aktorzy „polskiego Holocaustu". Czy są nimi partyzanci z AK czy NSZ ścigający Żydów po lasach, czy kolejarze z podmiejskiego składu, gwałcący kobiety i wyrzucający ludzi z rozpędzonego pociągu. Jeśli nawet pozwalają sobie na chwilę słabości i ratują kogoś, to wyłącznie z najniższych, materialnych pobudek. Wszędzie tylko mordercy, pomocnicy gestapowców, kolaboranci.
Wszystko to oczywiście ma być przyczynkiem do narodowego katharsis, które jest nam ponoć nieodzowne, bo nie rozliczyliśmy się dotąd należycie ze swoich grzechów. Zgliczyński wątpi przy tym, by polskie oczyszczenie przybrało rozmiary podobne do niemieckiego po 1945 r. Tylko co w tym dziwnego, biorąc pod uwagę gigantyczną dysproporcję w rozmiarze i ciężarze gatunkowym wszelkich win po stronie Niemców i Polaków? Zresztą warunki tego oczyszczenia, jakie stawia autor, są nie do przyjęcia. Zamiast poważnej debaty narzuca czytelnikom najbardziej zgrzebną włosiennicę i każe rwać włosy z głowy. Muszą wysłuchać jego połajanek o swoim niemal genetycznym antysemityzmie, który rzekomo dziś się odradza.
W swojej książce Zgliczyński apeluje za Grossem o nową historiografię dotyczącą Holocaustu
Autor co prawda wspomina przelotnie, że Polacy byli „ofiarami zbrodniczej ideologii narodowego socjalizmu", ale jednocześnie stara się udowodnić, że głównym zajęciem rodaków pod okupacją było w zasadzie mordowanie i rabowanie żydowskich współobywateli. Polacy mieli się wręcz specjalizować w rozpoznawaniu sposobu poruszania się, gestykulacji, spojrzenia „obcych". Później zaś donosili Niemcom albo sami „załatwiali sprawę", za cenę zbrodni łakomiąc się na byle pierścionek, zegarek. Oczywista refleksja, jaka ma się nasuwać po lekturze książki, jest taka, że nasi rodacy (z nielicznymi wyjątkami) byli twórcami „polskiego Holocaustu". Natomiast dziś ten sam naród – z wyłączeniem światłych elit – ochoczo wyznaje podobno „antysemityzm bez Żydów". Pogromów jeszcze nie ma, ale gdyby tylko stworzyć ciemnej hołocie pole do popisu...
Mieszkający i pracujący wśród Niemców socjolog prof. Zdzisław Krasnodębski w 2001 r. opublikował w Znaku tekst na marginesie lektury „Sąsiadów" Grossa. Książkę uznał za ważną i doniosłą, ale miał wątpliwość, czy przysłuży się koniecznemu pojednaniu. „Jestem przekonany, że tylko wtedy, gdy mówiąc o Holocauście, domagając się pamięci i sprawiedliwości dla jego ofiar, nie będziemy milczeć o złożonych motywacjach, o rozmaitym zachowaniu i nastawieniu ludności żydowskiej w »upiornej dekadzie«, możliwe stanie się prawdziwe pojednanie i »przezwyciężenie przeszłości«" – napisał Krasnodębski. I uznał, że tylko takie podejście do tematu gwarantuje znalezienie prawdy, a nie polityczne wykorzystanie selektywnych interpretacji. Autor książki „Jak Polacy..." podobnych głosów w dyskusji nie dopuszcza. W zbiorowym poszukiwaniu „prawdy", którą on już w sumie zna, mogłyby okazać się niepożądaną przeszkodą.