Najnowsza interwencja Uważam Rze

Tu i teraz

Posel Tomasz Tomczykiewicz od polityki realnej przeszedl do realnego pragmatyzmu

Śląskie młotki w gabinecie

Marcin Hałaś

Tomczykiewicz i Szumilas, czyli posłuszeństwo i bezbarwność

Przez długi okres powojnia Śląsk oddawał krajowi to, co miał najcenniejsze: węgiel, który przez całe dziesięciolecia był podstawowym paliwem polskiej gospodarki. Dzisiaj ktoś złośliwy mógłby stwierdzić, że wreszcie nadszedł czas śląskiej zemsty na „warszawce". Region ten podesłał bowiem do stolicy tępogłowych polityków, zupełnie pozbawionych charyzmy i polotu.

Kariera Tomasza Tomczykiewicza dziwić nie powinna. Irytować może za to jego sposób bycia: chropawy śląski akcent oraz ogłada medialna formatu młotka sprawiają, że Tomczykiewicz idealnie wpisuje się w rolę, do jakiej w ubiegłej kadencji wyznaczył go Donald Tusk: bezwzględnego prefekta, mającego pilnować porządku w jednej z najważniejszych kohort, czyli w klubie parlamentarnym Platformy Obywatelskiej. Chociaż tak naprawdę do image'u Tomczykiewicza bardziej od rzymskiego uzbrojenia pasuje sztyl kilofa (to śląski odpowiednik ogólnopolskiej gazrurki).

Zakulisowy morderca

Tomczykiewicz wywodzi się z Unii Polityki Realnej – podobnie jak grupa innych śląskich polityków PO: Adam Matusiewicz, do niedawna marszałek sejmiku samorządowego, czy senator Andrzej Misiołek. Dokonali oni swoistego przejścia od polityki realnej do realnego pragmatyzmu – wstępując do PO, swoje dawne poglądy zostawili za drzwiami, firmując dziś jakże mało liberalną rządową politykę, łącznie z systematycznym zwiększaniem obciążeń podatkowych. Jako politycy okazali się jednak bardzo skuteczni w gabinetowych grach: praktycznie przejęli śląskie struktury PO, wycinając konkurentów z tzw. skrzydła gliwickiego: Janusza Moszyńskiego pozbawili funkcji marszałka województwa, a prezydenta Gliwic, profesora Politechniki Śląskiej Zygmunta Frankiewicza, wyeksmitowali z partii. Zapewne tę bezwzględność, popartą umiejętnością prowadzenia zakulisowych rozgrywek, docenił Donald Tusk, wyciągając Tomczykiewicza z prowincjonalnego światka i mianując go namiestnikiem, to jest przewodniczącym klubu PO. Być może premier wyczuł nawet jakieś pobratymstwo charakterów: sam przecież w podobny sposób politycznie zamordował Jana Marię Rokitę i Grzegorza Schetynę. Tusk na Tomczykiewiczu mógł się oprzeć: o ile ten pierwszy to samiec alfa, o tyle temu drugiemu wystarczy rola pretoriana, nie Cezara.

Po wiernej czteroletniej służbie nadchodzi czas zapłaty. W ten sposób należy tłumaczyć przejście Tomczykiewicza z klubu parlamentarnego do Ministerstwa Gospodarki, gdzie może przypilnować, czego trzeba, przy PSL-owskim ministrze. Zaprawiony w zakulisowych grach Tomczykiewicz zapewne nie spocznie – niedawno do dymisji podał się marszałek województwa śląskiego Adam Matusiewicz. Zrezygnował po kompromitacji samorządowej spółki Koleje Śląskie, choć kilka godzin wcześniej zapowiadał, że nie widzi powodu do składania dymisji. W regionie rozeszły się pogłoski, że dymisję na dawnym przyjacielu wymusił Tomczykiewicz, widząc że Matusiewicz staje się zbyt samodzielny. Jeżeli to prawda – znaczy, że polskimi regionami zaczynają rządzić prowincjonalne klony Wielkiego Donalda.

Przy całych zasługach Tomczykiewicza w utrzymaniu dyscypliny wśród posłów PO trudno mówić o jego skuteczności w realnych przedsięwzięciach politycznych. Przewodniczył partyjnemu zespołowi do spraw ustawy metropolitalnej. Na razie wyszła z niej figa z makiem, choć akurat na sensowne rozwiązania w tej dziedzinie bardzo liczono w macierzystym regionie Tomczykiewicza. „Miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle. Kampania wyborcza się skończyła, ustawowe zapędy regionalnej Platformy zostały ukrócone przez premiera Donalda, ich główny promotor na otarcie łez otrzymał skromną posadę udzielnego wiceministra wśród węglowych baronów" – skomentował śląski poseł PiS Jerzy Polaczek.

Minister z windą w tle

O ile Tomczykiewiczowi – przy całej toporności wizerunku – nie można odmówić „posiadania jaj", o tyle zarówno medialnej charyzmy, jak i jakiejkolwiek skuteczności pozbawiona jest inna Ślązaczka, szefowa resortu edukacji Krystyna Szumilas. Jej znaczenie w rządzie najlepiej określa parafraza jednego z trenów Kochanowskiego: jest, a jakoby jej nie było. Jej kariera tylko na pozór wydaje się polityczną kalką drogi „od zera do milionera", czyli od nauczycielki matematyki w szkole podstawowej w Knurowie do fotela ministra w rządzie RP. Bo tak naprawdę obecna pani minister nigdy nie zostałaby prawdziwą milionerką: ikry wystarczyłoby zaledwie do zarządzania oświatą w rodzinnym Knurowie.

Poprzednia
1 2 3 4

Wstępniak

Materiał Partnera

Jak wdrożyć SAP S/4HANA?

Nowoczesne systemy informatyczne to podstawa dobrze działającego i innowacyjnego przedsiębiorstwa. Dla wielu firm wyzwaniem nie jest wybór systemu ERP, ale jego wdrożenie. Dlaczego? Musi być...

ZAMÓW UWAŻAM RZE

Aktualne wydania Uważam Rze dostępne na www.ekiosk.pl

Komentarz rysunkowy

Felietony

Intermedia

• MYŚLI I SŁOWA • BEATA SZYDŁO

Wojciech Romański

W smoczym kręgu