Doktor Internet
Miliony internautów na całym świecie zamiast do lekarza idą do komputera. Ból głowy diagnozują jako raka, a kolkę jelitową jako wrzody żołądka. Ich problem ma już nazwę. To cyberchondria, opisana przez naukowców z USA
Cyberchondrycy są mistrzami w wyszukiwaniu chorób i wyłudzaniu kosztownych badań. Nierzadko wielomiesięczne lub wieloletnie wmawianie sobie choroby skutkuje u nich wystąpieniem prawdziwych objawów. Jeśli nie fizycznych, to psychicznych – wielu przypłaca autodiagnozę nerwobólami i depresją. Inni płacą wysoką cenę za autoterapię – rujnują organizm lekami na chorobę, której nie mają.
A wszystkiemu winne są wyszukiwarki, które, na zasadzie uproszczenia, na hasło „ból głowy" cztery razy częściej wypluwają „raka mózgu" niż „migrenę", „zapalenie zatok" czy „kaca".
Ciąża w stawie ramiennym
Maciej Malinowski, lekarz na piątym roku specjalizacji z ortopedii w stołecznym szpitalu, leczył przypadki, o których jego ordynator, światowej sławy profesor, najwyżej słyszał. I to nie tylko ortopedyczne, ale neurologiczne, kardiologiczne, ba... nawet epidemiologiczne. A wszystkie na ostrym dyżurze urazowym, najczęściej w środku nocy. Doktor Maciej ma wyjątkowe szczęście – jako pierwszy od 60 lat zetknął się ze „śmiejącą się śmiercią", czyli chorobą kuru, opisaną w latach 50. i 60. XX wieku u plemienia Fore z Papui Nowej Gwinei i związanej z kanibalizmem, a ściślej – spożywaniem zakażonego ludzkiego mózgu.
30-latek uskarżający się na kuru od dwóch dni miał wymioty i biegunkę. A ta, jak przeczytał w internecie, występuje w pierwszej fazie zakażenia prowadzącego do śpiączki i śmierci. Mózgu wprawdzie nie jadł, ale jego dziadek był na Syberii, a tam, wiadomo, głód zmuszał ludzi do strasznych czynów. – Takie rzeczy tylko u nas – mówi doktor Malinowski, który po długich rozmowach wydobył z chorego, że diagnozę znalazł na Web MD – najpopularniejszej amerykańskiej medycznej stronie internetowej, na której, za pomocą specjalnego kwestionariusza, można zdiagnozować problem. – Na początku chciałem wysłać go do psychiatryka, ale poprzestałem na skierowaniu do internisty. Niech tamten się martwi – mówi doktor Malinowski. Kuru przeszło do anegdoty, ale ortopeda i jego koledzy przynajmniej raz w tygodniu przyjmują – chodzące i mówiące – ofiary sepsy, zawału serca i zaawansowanego stadium guza mózgu, a nawet niezwykle rzadkiego stwardnienia zanikowego bocznego. – I dostajemy cholery, tłumacząc tym ludziom, że nie przyjmiemy ich na OIOM, nie zlecimy transfuzji krwi ani nie weźmiemy na stół, choćby dlatego, że to urazówka, a nie neurochirurgia – denerwuje się doktor Malinowski. Jego osobistą faworytką jest 64-latka z bólem ramienia, u której jej własny syn zdiagnozował ciążę pozamaciczną. W internecie przeczytał bowiem, że ramię może boleć w wyniku krwawienia z jajnika do jamy brzusznej pod przeponą. – A pacjentka po prostu zwichnęła staw ramienno-łopatkowy – tłumaczy lekarz.
Zaburzenia z komputera
Ale nie tylko ortopedzi prostują diagnozy z internetu. Doktor Arkadiusz Maj, ginekolog położnik z warszawskiego szpitala przy ul. Inflanckiej, wyjaśniał już pacjentkom, że pieczenie w okolicach odbytu nie musi wskazywać na raka jelita grubego, ale zwykłe hemoroidy, a bóle głowy na... kaca, a nie guz mózgu. I przyznaje, że mimo łagodnego usposobienia kilka razy o mało nie stracił zimnej krwi. Zwłaszcza gdy pacjent domagał się skierowania na drogie specjalistyczne badania na koszt państwa. – W takich przypadkach uzasadnione jest wyłącznie skierowanie do psychiatry w kierunku rozpoznania hipochondrii – mówi dr Maj.
Tyle że XXI-wieczni chorzy z urojenia to nie zwykli hipochondrycy. Amerykańscy naukowcy oficjalnie wiążą ich przypadłość z internetem i nadali jej nową nazwę – cyberchondria. W przeciwieństwie bowiem do hipochondrii, w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób ICD-10 występującej jako F45.2, przekonanie o istnieniu choroby nie jest napędzane przez depresję, lęk czy urazy psychiczne z dzieciństwa, ale przez... wyszukiwarki internetowe. Choć brzmi to jak straszny sen schizofrenika o robotach, które za pomocą fal magnetycznych modyfikują ludzkie zachowania, na rozwój zaburzeń cyberchondryków bezpośrednio wpływa to, co zasugeruje im Google.