Dlaczego nienawidzę samochodów
Zaostrzanie kar za prędkość nie ma żadnego sensu. Ważne, czy mamy farta czy nie
Jakby ktoś chciał się wsłuchać w to, co w Polsce najważniejsze teraz, niech zapamięta. To nie wyprzedaż majątku narodowego: hut i stoczni, zakładów samochodowych, sklepów. To nie 13-proc. bezrobocie, u młodzieży nawet 50-proc. Tylko Hiszpania jest od nas lepsza. Tak jak w piłkę zresztą.
Otóż najważniejsze, kiedy wsłuchamy się w ten beznadziejny TVN (Tusk Vision Network), okazuje się stawianie fotoradarów. Czyli polowanie na obywateli, jak ukraść z ich kieszeni półtora miliarda zeta, co zaplanował w budżecie pan Jacek Rostowski, obywatel Wielkiej Brytanii (Boniek to z kolei obywatel Włoch, ładnieśmy się sprzedali zagranicy, a Sikorski coś podobnego, dawniej mawiano jurgielt). No, ale do rzeczy...
Mój znajomy ma lamborghini, porsche carrera i bmw, dziewiątkę i siódemkę, niezłe, no i nie przejmuje się fotoradarami. Jest jakaś taśma samoprzylepna, niewidzialna dla radarów, doklejona do tablic rejestracyjnych, której żadne radary nie czytają – to znaczy nie widzą numeru samochodu, który gna ze 200 na godzinę. Normalnie go widać, nikt się nie przyczepi, przezroczysty, ale kamera ma zamazany obraz, kierowca i auto nie do ustalenia.
No więc jak zawsze – jak kogoś stać na lamborghini i porsche, to taki gość punktów karnych nie ma. Co innego tacy jak my. W blaszance za 900 zł.
Od razu powiem, że zaostrzanie kar za prędkość nie ma żadnego sensu. Ładnie to kiedyś uzasadnił Korwin-Mikke. Ktoś pędzący 200 km/h jest na drodze trzy razy krócej niż ten jadący 60 km/h. Czyli trzy razy mniejsze korki! Tylko idiota tego nie zrozumie. No, ale Korwin wyprzedził swoją epokę.
Ja zawsze jeździłem szybko. Mój ostatni samochód, sportowe volvo, pędził 260/h, a ja razem z nim. Płynąłem bezpiecznie, raz dojechałem do Poznania w godzinę pięćdziesiąt, choć normalnie było trzy, cztery, sześć godzin... Omijałem wszystko, bezpiecznie, z uśmiechem.
Problem w tym, co będzie, jak wyjedzie furmanka...
No, więc miałem wypadek, kiedy jechałem najdroższym i zarazem najbezpieczniejszym w Polsce land cruiserem. Gdy jechałem 5 km/h! Bo gość z naprzeciwka walił... 200.
Dostałem półtora roku więzienia. Szczęśliwie – w zawieszeniu. Mówiąc kolokwialnie, dzięki temu nikt nie zajrzał mi do dupy. Odbębniłem. Chyba nawet jestem wymazany z kartoteki.
Ale w głowie to tkwi, zdaniem mojego mecenasa – samochód to jest jedyna rzecz, za którą uczciwy człowiek może pójść do więzienia.
Kiedyś szpanowałem jak głupi. Moje pierwsze auto, golfa, sprowadzałem z Wiesbaden. Do Warszawy 200 na godzinę, nikomu nie dałem się wyprzedzić, choć fruwałem po kałużach, to leciutka bryka.
Nie dałem się wyprzedzić przez następne kilka lat. Byłem dumny, jak dostałem zdjęcie z fotoradaru na Trasie Łazienkowskiej, 160 na godzinę, przy placu Na Rozdrożu, zły byłem nawet, że nie dwie paczki, mandat pojechałem zapłacić na Żytnią (śmieszne są adresy komend: Żytnia, jak wódka, Waliców, jak banda, Cyryla – Cyryl jak Cyryl, ale te Metody)...
No więc waliłem jak głupi po 200, a wypadek miałem, kiedy jechałem 5 na godzinę. Znaczy się nie prędkość jest istotna. Ważne, czy mamy farta, czy nie.
Dlatego, i to moja rada, najlepiej nie używać samochodu. W ogóle. Mnie samochód kosztował całe moje niegłupie życie.
Samochód to jest jedyna rzecz, przez którą uczciwy człowiek może trafić do więzienia.