Tusk, na prawo patrz!
Żakowski, Środa i Olejnik spychają Platformę na prawą stronę. Gowin, Giertych i Kamiński ustawiają żagle, by łapać sprzyjający wiatr
Lewicowo-liberalny salon bierze rozwód z Platformą Obywatelską. Zarzutów, jak zawsze w przypadku miłosnego rozczarowania, jest sporo. Wiele z nich jawi się groteskowo, ale rozstania kochanków bywają niezrozumiałe dla postronnych obserwatorów. Słyszymy więc z ust Moniki Olejnik, że Platforma zbyt długo konserwowała system IV RP, utrzymując Mariusza Kamińskiego na stanowisku szefa CBA. Prof. Magdalena Środa straciła wiarę w partię już po wyborach w 2011 r. Tusk zapowiedział, że „żadnej rewolucji obyczajowej nie będzie", a filozofka (nie mylić z filozofem) tak streszczała program PO: „Kobiety niechaj pozostaną w domu, lud niech modli się w kościele, życie poczęte niechaj będzie święte, rodzina – na wieki – heteroseksualna, młodzież niechaj przyswaja prawdy katechezy i nabiera chęci do ciągłej walki o niepodległość Polski".
Lewy sierpowy
Kiedy kilkudziesięciu posłów Platformy poparło prace nad projektem zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych, sam premier błyskawicznie zdyscyplinował niepokornych. Bunt na pokładzie skończył się równie szybko, jak się zaczął, ale z łamów „Wprost" popłynęło ostrzeżenie prof. Marcina Króla: „Nie głosowałem na sumienie posłów od Godsona po Gowina, lecz na ich poglądy, i liczyłem na to, że będą mnie reprezentowali. Posłowie jednak dostali manii wielkości i uważają, że nie tylko decydują, co jest zgodne z ich sumieniem, ale zamierzają tę decyzję narzucić społeczeństwu". Aby odrobić straty po lewej stronie, Tusk zapowiedział, że za pomocą rozporządzenia wprowadzi procedurę in vitro. Natychmiast otrzymał gratulacje od Jacka Żakowskiego. „Pokazał, kto rządzi i czym ma być PO. Że to ma być partia cywilizująca, a nie ciągle kombinująca" – chwalił premiera publicysta „Polityki". Były to jednak serdeczności na pożegnanie. Już kilka tygodni później Żakowski rozliczał Tuska z nie dość wyrazistej postawy w sprawie mowy nienawiści. I wyrzucał Platformie, że rękami burmistrza warszawskiego Śródmieścia zamknęła Nowy Wspaniały Świat, lewacką knajpę nazywaną przez redaktora „klubem antyfaszystowskiej młodzieży".
Po przyjęciu przez rząd konwencji o zapobieganiu i przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet obóz liberalny powinien otrąbić zwycięstwo. Decyzja Rady Ministrów oznaczała przecież porażkę Jarosława Gowina, który przeciwstawiał się projektowi, wchodząc w publiczny spór z premierem. Korki od szampana jednak nie wystrzeliły. Gowin, choć pozornie przegrał, w istocie odniósł zwycięstwo. Wspólnie z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, ministrem pracy z PSL-u, przygotował deklarację, że dokument będzie realizowany tylko w zakresie, w którym jest zgodny z polską konstytucją. Zwolennicy konwencji zostali ograni podstępem. To nie mogło się spodobać salonowi.
Kolejnym testem na jedność polityczno-moralną Platformy stała się sprawa sędziego Tulei. Choć wielu polityków PO bez mrugnięcia okiem przyłączyło się do zachwytów nad wywodami sędziego, niektórzy wyłamali się z chóru. Znowu najbardziej zawiódł minister sprawiedliwości – opowiedział o ojcu katowanym przez stalinowców. Kiedy kilka dni później opinia publiczna poznała resortową przeszłość matki sędziego, wyznanie Gowina zabrzmiało szczególnie mocno.
Wydaje się, że po wojnie o Tuleyę obóz postępu ostatecznie stracił cierpliwość, dlatego postanowił przesunąć Platformę w prawo i urządził casting na przywództwo lewicy. Wypomniał Kwaśniewskiemu przelewy od Kulczyka i Nazarbajewa, aby na tle byłego prezydenta jeszcze piękniej błyszczał producent wina z Biłgoraja. A pośród tych figur Donald Tusk stał się – przy zachowaniu proporcji, bo w tle wciąż straszy Jarosław Kaczyński – złowrogim liderem czarnosecinnej prawicy.
Konserwatywne lemingi
Rozwód salonu i Platformy nie musi być wcale złą wiadomością dla partii rządzącej. Wiele wskazuje na to, że w walce o utrzymanie poparcia wśród elektoratu decydującego o przewadze PO nad PiS-em wsparcie „Gazety Wyborczej" i pokrewnych ośrodków może się okazać zbyteczne. Modernizatorzy z Czerskiej od lat pielęgnują projekt stworzenia „nowego człowieka", wolnego od patriotyczno-religijnego balastu. Pomimo wielu prób skutki są mizerne. Jak pokazują kolejne badania, społeczeństwo pozostaje nieczułe na inżynierię społeczną. Socjolog dr Michał Łuczewski tłumaczył niedawno dziennikarzowi „Gazety Wyborczej": „Jest pan zaskoczony? Ma pan fałszywy wizerunek młodzieży. Myśli pan, że jest coraz bardziej liberalna, wyzwolona, nowoczesna, odrzucająca tradycyjne wyobrażenia seksualności czy rodziny. Tymczasem zawsze w Polsce była duża grupa młodych ludzi, którzy w ogóle nie pasowali do tego wizerunku. I jak wynika z naszych badań, ta grupa teraz rośnie".