Zabójcza plotka
Odparcie potopu szwedzkiego zawdzięczamy skutecznemu marketingowi szeptanemu i czarnemu PR
Działania public relations kojarzą się nam z nowoczesnymi narzędziami społecznymi, jeśli nie rodem z epoki internetu, to co najmniej z czasów, gdy wielkie korporacje i propaganda polityczna nauczyły się korzystać z takich wynalazków, jak kino, radio, telewizja, telekomunikacja i powielacz. Nic bardziej mylnego. Takie działania zdarzały się już przed wiekami. Na przykład podczas potopu szwedzkiego, kiedy to skuteczne działania propagandowe pomogły zjednoczyć rozbity naród i Polska przetrwała inwazję największego ówcześnie imperium europejskiego. Nastąpiło to właśnie dzięki połączeniu naszej żarliwej wiary z umiejętnym zastosowaniem czarnego PR na dworach Europy, w kręgach rodzimej szlachty i u prostych żołnierzy. Zbiegł się on z plebejskim marketingiem szeptanym, czyli plotką. Ta mieszanka wybuchowa wywołała obronną wojnę religijną, której okupant obawiał się najbardziej.
II wojna północna pomiędzy Szwecją a Polską rozpoczęła się 21 lipca 1655 r., kiedy to feldmarszałek Arvid Wittenberg wkroczył z Pomorza do Wielkopolski. Przyczyny konfliktu nie były zbyt złożone. Szwecja od kilkudziesięciu lat była nastawiona na gospodarkę wojenną, żyła z łupów i utrzymywała swoje wojska kosztem mieszkańców ziem, na których prowadziła walki. Po zakończonej w 1648 r. i wygranej przez Szwedów wojnie trzydziestoletniej Karol X Gustaw potrzebował nowego konfliktu, w który mógłby się zaangażować. Osłabiona wojnami kozackimi i moskiewskimi Polska była odpowiednim kandydatem na kolejną ofiarę. Oficjalnym powodem najazdu był spór pomiędzy Janem Kazimierzem a Karolem Gustawem o prawa do szwedzkiej korony. Sprowadzenie konfliktu do „wojny dwóch Wazów" miało ustrzec protestanckich Szwedów przed zarzutem prowadzenia wojny religijnej i doprowadzić do opowiedzenia się magnaterii i szlachty polskiej po stronie Wazy szwedzkiego, który miał zastąpić nieudolnego Jana Kazimierza i rozprawić się z agresywnymi wschodnimi sąsiadami. Ten zręczny zabieg propagandowy pozwolił Szwedom pozyskać wsparcie znacznej części szlacheckich elit. W ciągu kilku miesięcy polskie wojska poniosły szereg porażek, a król musiał uchodzić na Śląsk. Zwierzchnictwo Karola Gustawa uznała większość polskiej magnaterii i szlachty. Wydawało się, że Polska jest podbita, szlachta „kupiona", wojska zdziesiątkowane, a król Jan Kazimierz pozostał osamotniony. W tych okolicznościach wcześniej wstrzymywane szwedzkie garnizony rozpoczęły łupienie kraju.
Złoto, które szkodzi
Szwedzi zwyczajnie mieli pecha. W listopadzie 1655 r. oddział lekkiej rajtarii szwedzkiej poszukujący swoich kolegów, którzy nie wrócili z jednej z łupieżczych rejz, natknął się w lesie koło Nowego Miasta nad Pilicą na makabryczne pobojowisko. W świeżym śniegu leżały nagie ciała rajtarów wśród wnętrzności i krwi. Wszystkie zwłoki były wypatroszone. Tyle pozostało po szwedzkim oddziale pacyfikacyjnym, który pustoszył okoliczne wioski, palił, gwałcił i ograbiał je ze wszystkich dóbr, które wydały się żołnierzom przydatne, w tym ze wszystkich zgromadzonych zapasów na zimę.
Zdesperowani chłopi, którzy do tej pory nie podejmowali działań odwetowych przeciwko uzbrojonym po zęby żołnierzom, tym razem postąpili inaczej. Urządzili zasadzkę. Nie mieli wyboru. Bez zapasów i inwentarza całej osadzie przyszłoby umrzeć z głodu. Byli zdeterminowani. Do tego stopnia, że bez wyszkolenia wojskowego, pieszo i z byle czym zaatakowali konny oddział bojowy najlepszej armii świata. Podczas strasznej walki w kotle, z którego nie wydostał się żaden jeździec, cięto głowy, ramiona, konie. Cięto i brzuchy, z których ku zaskoczeniu chłopów zaczęły się wysypywać precjoza. Szwedzi mieli w żołądkach i jelitach złote monety, kamienie szlachetne, pierścienie, a nawet wisiory i brosze. Zwycięski polski chłop zaskoczony odkryciem wyjął wnętrzności wszystkich zabitych i rannych, a nawet koni.