Boże, chroń królową
Premier Cameron nie ukrywa, że wrogami europejskiego odrodzenia są federaliści wszelakiej maści, spadkobiercy Róży Luksemburg, internacjonały z epoki bolszewizmu, dzisiaj przebrani w kostiumy różowe, zielone lub tęczowe
Brytyjski hymn do wczoraj kojarzył mi się z barokową solówką gitary Briana Maya z Queen wykonaną na dachu Buckingham Palace w 2002 r. Monumentalna architektura i ostra, rockowa interpretacja to symbol państwa, które w fascynujący sposób potrafi wykorzystywać tradycję, aby umacniać swoją potęgę w nowoczesnym świecie. Przestali być imperium w sensie militarnym, pozostali nim w sferze ducha i kultury. Odrębni i osobni, a jednocześnie jak mało który inny naród nadal obywatele świata, podziwiani i naśladowani. Monarchia będąca wzorem republiki dla innych. Wyspa ratująca już kilkakroć europejski kontynent – jak choćby przed stalinowską urawniłowką i hitlerowskim glajszachtem. Takie też było środowe wystąpienie premiera Camerona, który ogłosił Unii Europejskiej, że najbliższe lata muszą być czasem wspólnej odnowy, powrotu do źródeł europejskiej wielkości, siły i witalności. A stać się to może tylko wtedy, gdy wspólnie uznamy, że najważniejsze są zasady, a nie ideologie. Konkurencyjność w ramach wspólnego rynku, innowacje przełamujące stagnację i recesję, elastyczność wykorzystująca cudowną europejską różnorodność i najważniejsze – demokratyczna odpowiedzialność wobec narodowych wyborców i ich parlamentów. To potężne akordy starego, dobrego rocka. Jak dwa najmilsze mej duszy cytaty z brytyjskiego hymnu – aby Bóg obdarzył królową zwycięstwem, a ona dzięki temu „niech broni naszych praw".
Od środy Cameron został ogłoszony wrogiem wszelkich postępowców, maniaków fantazji o nowej międzynarodowce, która urodzi państwo „Europę", z „urzędowym angielskim" notabene. Stworzą ją zieloni z Cohn-Benditem, liberałowie z Verhostadem i „socjaliści" z Martinem Schulzem, niemieckim lewakiem obecnie w roli przewodniczącego europejskiego Parlamentu.
Ich celem jest zdobycie „większości w Brukseli", „wzięcie wszystkich stanowisk", komisji, urzędów, kasy i co tylko jeszcze się da. A potem proklamują narodziny ideologicznej wydmuszki „Europy", w ogóle nie przejmując się tym, co mają w tej sprawie do powiedzenia obywatele państw już istniejących. Przypominam, że w imię podobnych miraży w XX w. wymordowano na naszym kontynencie kilkadziesiąt milinów Bogu ducha winnych mieszkańców.
W brytyjskim hymnie ważna jest druga zwrotka: „O Panie, Boże nasz, ukarz Twych wrogów i spraw, by upadli. Pomieszaj ich szyki, obnaż ich podłe sztuczki; w Tobie pokładamy nadzieje. Boże, zbaw nas". To piękne słowa, choć nie mogę wykluczyć, że w Brukseli jakiś ważny Komitet już wytrwale pracuje nad dyrektywą zakazującą słów tak nietolerancyjnych, zbrodniczych i pełnych nienawiści.
Premier Cameron nie ukrywa, że wrogami europejskiego odrodzenia są federaliści wszelakiej maści, spadkobiercy Roży Luksemburg, internacjonały z epoki bolszewizmu, dzisiaj przebrani w kostiumy różowe, zielone lub tęczowe, złączeni od wieku tym samym marzeniem zniszczenia narodów i ich państw. I że te dwie strategie są nie do pogodzenia, jak woda i ogień, wolność i jej brak, prawa człowieka i prawa rewolucyjnych trybunałów pragnących narzucić innym, jakich słów i symboli nie wolno używać. Nie da się. I już. Przez lata uprawiania „podłych sztuczek" wmawiano nam, że postęp polega na tym, że wszyscy „my" mamy mniej, a „oni" – biurokraci w Brukseli – mają więcej. Ale od dwóch lat, kiedy nękają nas rożne kryzysy i kłopoty, to nie euro urzędasy ratują Europę, ale całkowicie „narodowi politycy" z Berlina, Paryża czy Londynu właśnie. Przykładu takiej zbiorowej impotencji, jaką wykazali się ci świetnie opłacani „profesjonaliści", od dawna nikt nie widział. W żadnym z najważniejszych problemów nie potrafili wydusić z siebie ani me, ani kukuryku. Posłusznie kiwali główkami, czekając, aż pani kanclerz raczy ich poinformować, jakie podjęła decyzje. To nie tylko kompromitacja, ale dużo gorzej – pokaz, że są to ludzie zbędni, a brak mechanizmu demokratycznego rozliczania ich ze skuteczności powoduje degenerację i śmieszność. Nikt gorzej nie przysłużył się pięknej idei Unii niż te tysiące aroganckich nierobów.