Prymas przełomu
Kościół w Polsce stracił wybitnego pasterza. Kardynał Józef Glemp zmarł w wieku 83 lat po długiej i ciężkiej chorobie
Odszedł Prymas Polski. Ostatni z wielkich Prymasów. Prymas, który wprowadził nasz kraj w trzecie tysiąclecie. Prymas, który przeprowadził nas od zniewolenia dowolności. Z pozoru zamknięty i nieprzystępny. Naprawdę otwarty i potrafiący słuchać drugiego człowieka. Ciepły jak ojciec. Itaki był. Nie tylko dla setek kapłanów, których przez ponad 30 lat posługi biskupiej wyświęcił, ale także dla ludzi świeckich. Do końca życia był aktywny – o ile tylko nie przeszkadzała mu choroba. Nie odmawiał wyjazdów do parafii, nie odmawiał wywiadów. Spotykaliśmy się często na pielgrzymkowych szlakach –gdzieś między Warszawą Jasną Górą. Zawsze miał czas dla pielgrzymów, zatrzymywał się z nimi, pytał o samopoczucie, o to co słychać w domu, o problemy. W sierpniu 2011 r. z radością przyjął zaproszenie do odprawienia mszy św. o godz. 7 rano dla studentów idących na Jasną Gorę w Starej Rawie –maleńkiej wsi na Wyżynie Mazowieckiej. Zapytany o to, czy godzinnie jest zbyt wczesna (żeby zdążyć, musiał wyjechać z Warszawy ok. 5.30, a wstać jeszcze wcześniej), odpowiedział z uśmiechem, że da radę. W wyznaczonym dniu był w Starej Rawie kilka minut po szóstej, gdy cała wieś pogrążona była jeszcze we śnie. Nikt go nie zauważył, gdy modlił się w drewnianym kościołku parafialnym. Miał wtedy 81 lat!
Kilka lat wcześniej ku zdumieniu rzeszy pielgrzymów – a przede wszystkim miejscowych gospodyń – po liturgii odprawionej w Smardzewicach chwycił chochlę i do menażek zgłodniałych pątników nalewał grochówkę. Sam zjadł z metalowego kubka, który ktoś mu pożyczył. Nie szukał towarzystwa równych sobie. Wolał bezpośredni kontakt z szarym, zwyczajnym człowiekiem. Tak, był bezpośredni. Gdy w kwietniu ubiegłego roku, już po zdiagnozowaniu u niego nowotworu i pierwszym zabiegu wycięcia guza z płuca rozmawialiśmy przez chwilę na otwarciu targów książki katolickiej w Warszawie, poklepał mnie po ramieniu i gratulował dobrze wykonanej roboty: „Trzymaj tak dalej" (moja książka o św. Maksymilianie Kolbem dostała wówczas nagrodę). Do świętego z Niepokalanowa miał pewien sentyment. W październiku 1982 r. mógł pojechać do Rzymu na jego kanonizację. Nie pojechał. Został w ogarniętym stanem wojennym kraju. Pojechał do Niepokalanowa i tam odprawił mszę dziękczynną za kanonizację. Został w imię solidarności.
Od września, przez księdza Piotra, który opiekował się Prymasem w ostatnich latach, umawialiśmy się na kolejne spotkanie. Nie dane nam było jednak zgrać terminów... Najpierw wyjechał na kongres kanonistów do Gdańska, a potem był Dzień Papieski. Do końca aktywny.
Prymas dialogu
Nie miał szczęścia do dziennikarzy – chociaż bardzo ich lubił. Niestety, w ostatnich latach stał się obiektem drwin i bezpardonowych ataków. Dziwnym trafem telewizyjne kamery pokazywały go tylko wtedy, gdy przymykał oczy na oficjalnych uroczystościach, jakby czekały na moment uśnięcia. Szczególnie mocno zaatakowany po śmierci Jana Pawła II – nie było go wówczas w stolicy. Był z Polonią w Argentynie. Nie pomagały tłumaczenia, że wrócił do kraju najszybciej, jak to było możliwe.
W końcu przestał się tłumaczyć, bo ile można. I w końcu sprawa jego następcy na stolicy biskupiej w Warszawie na przełomie 2006 i 2007 r. Wydarzenia związane z osobą arcybiskupa Wielgusa przeżywał mocno – zwłaszcza że sam przez kilka lat był rozgryzany przez UB. Mocny i dramatyczny był ten koniec posługi arcybiskupiej w Warszawie. Ale Prymas był do tego przyzwyczajony. Bo też całe jego prymasostwo było trudne.
Obejmował władzę w Gnieźnie i Warszawie po wielkim kardynale, w kraju rodziła się „Solidarność". Był najmłodszym stażem biskupem w polskim episkopacie (biskupem warmińskim był dopiero dwa lata). Episkopat pełen był wówczas wielkich hierarchów – indywidualistów. Pół roku po uroczystym ingresie władza wyprowadziła na ulicę czołgi. A Prymas w homilii wygłoszonej 13 grudnia 1981 r. w Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej na warszawskiej Starówce apelował, by nie przelewano krwi braterskiej. „Nie ma większej wartości nad życie ludzkie, dlatego sam będę wołał o rozsądek nawet za cenę narażenia się na zniewagi i będę prosił, nawet gdybym miał iść boso i na kolanach błagać: nie podejmujcie walki Polak przeciwko Polakowi"– apelował wtedy. Wielu się wówczas naraził. Niektórzy oczekiwali, że wezwie Polaków do ogólnonarodowego powstania. A tu po prostu apel o spokój. Skwapliwie wykorzystany przez władzę, która homilię Prymasa emitowała w radiu na zmianę z przemówieniem generała Jaruzelskiego.