Rewolucja młodych
Rok temu protesty przeciwko ACTA zmusiły rząd Donalda Tuska do rejterady. Czy czeka nas nowy bunt?
Właśnie mija rocznica demonstracji przeciwko międzynarodowej umowie zwanej popularnie ACTA. Był to największy społeczny zryw od czasu protestów „Solidarności" z lat 80. I podobnie jak rok temu, kiedy media zupełnie zaspały z relacjonowaniem tych wydarzeń i je zlekceważyły, tak i teraz większość nawet o nich nie wspomniała. Tak jakby wszyscy chcieli o tym „koszmarze" jak najszybciej zapomnieć. A przecież to od tego momentu należy datować tak naprawdę początki problemów wizerunkowych rządu premiera Donalda Tuska. To wtedy po raz pierwszy Donald Tusk i jego propagandowa machina zostali zmuszeni do rejterady i nie spowodowała tego tzw. opozycja ani media, ale tysiące młodych ludzi o zupełnie różnych poglądach, bez żadnego przywództwa. To był powiew świeżości i zupełne zaskoczenie dla polityków w Polsce, ale i ogromne zaskoczenie dla świata.
Zmilczeć, zapomnieć, zatomizować
Z czego wynika problem z zaklasyfikowaniem tego wydarzenia, chęcią wprowadzenia zasady „3 z": zmilczeć, zapomnieć, zatomizować? Do tej pory chyba wiele osób nie wie, jak stało się możliwe coś, co wydawało się nieprawdopodobne.
Zapalnikiem całej akcji była „niepozorna" umowa międzynarodowa, w skrócie ACTA, która miała dotyczyć ochrony własności intelektualnej, chronienia rynku przed podróbkami. W sumie szczytne założenia. Ale im bardziej się jej przyglądano, tym większe budziła wątpliwości. Jej ostateczny kształt dawał rządom tak duże uprawnienia w walce z tzw. piractwem, że groziło to naruszaniem prywatność obywateli i praw podstawowych. Zdumiewał też tryb podejmowania decyzji – rząd pracował w trybie obiegowym, bez konsultacji społecznych, negocjacje miały tajny charakter. Zabawnym w sumie epizodem jest to, że treść umowy pojawiła się na stronach... Ministerstwa Rybołówstwa. Ogromne znaczenie miała tu rola kilku fundacji i Piotra „Vagli" Waglowskiego, którzy te sprawy upublicznili.
Neokolonializm technologiczny
Najczęściej podnoszono kwestię tzw. ochrony dóbr intelektualnych i próbowano przekonać społeczeństwo, że umowa dotyczy tylko piractwa. Ściągania muzyczki, filmików itd. Szermując często i gęsto tym sformułowaniem, premier Tusk popełnił pierwszy zasadniczy błąd. W sumie podpisał się pod sposobem myślenia Jarosława Kaczyńskiego o internautach. To nie mogło się spodobać. Próbowano za wszelką cenę ukryć drugie dno tej umowy. Prawa patentowe i sposób walki z podróbkami. Jej podpisanie dawało ogromną przewagę konkurencyjną rozwiniętym państwom Zachodu, sankcjonowało coś na kształt neokolonializmu technologicznego wobec państw rozwijających się i będących na dorobku. Gospodarki zachodnie z powodu globalizacji, kryzysu szukały po prostu możliwości ograniczenia konkurencji ze strony krajów o mniejszych kosztach produkcji. Polskie firmy produkujące np. części samochodowe (tzw. zamienniki) czy leki generyczne były przerażone kształtem tej umowy. Wystarczyło drobne pomówienie zachodniej konkurencji, by zablokować i doprowadzić do upadłości konkurencję na rynkach lokalnych. Ta umowa była groźna, piekielnie niebezpieczna i dawała przewagę prawną tylko jednej stronie. Jak się później okazało, nasz rząd zupełnie nie zbadał jej skutków ekonomicznych i prawnych. Uwierzył na słowo partnerom i „przyjaciołom" z Zachodu. Niefrasobliwość szokująca. Kiedy przyglądam się innym umowom, podejrzewam, że z wieloma jest podobnie – nie liczy się racjonalność i polski interes gospodarczy, ale bardzo często kwestie wizerunkowe, polityczne, a może i prywata. Przykładem może być tu zgoda na pakiet klimatyczny.
Można się zastanawiać, co spowodowało, że młodzi ludzie nagle wyszli na ulice. Czy była to fanaberia i wybryk czy realne poczucie zagrożenia, odebrania im czegoś cennego? Ostatniej ostoi wolności? Przyjrzyjmy się pokrótce sytuacji społecznej i gospodarczej. W społeczeństwie mamy obecnie trzy pokolenia. Najstarsze to pokolenie „Solidarności", którego zaangażowanie doprowadziło do Okrągłego Stołu. W 1989 r. było już w pełni dojrzałe. Po ustaleniach okrągłostołowych stało się największym beneficjentem zmian. Wielki biznes, monopole, stanowiska, polityka stały się udziałem tych osób. Czy wszystkich? Oczywiście, że nie, ale to już zupełnie inna kwestia.