Wyprawa na „nieludzką ziemię”
Ks. Kazimierz Sowa jest powszechnie znany – stworzył kanał religia.tv, często występuje w roli komentatora (np. TVN 24). Głośno wypowiada swoje opinie.
Można się z nim zgadzać lub nie... Jedno nie ulega kwestii: przez ostanie lata pochłaniała go pasja. Syberia. Kręcił tam filmy dokumentalne, a teraz do naszych rąk trafiły „Moje syberyjskie podróże". Syberia, Sybir... dla Polaka skojarzenia są oczywiste, bolesne: przymusowe zsyłki, obozy, masowe egzekucje, śmierć z głodu i zimna. Ale ksiądz Kazimierz pokazuje nam znacznie więcej. Czytanie jego książki to jak jazda koleją transsyberyjską (a przecież liczy ona sobie ponad 9 tys. km!).
Znajduję w niej wszystko, czego spodziewałabym się po takiej lekturze: garść historii, szczegóły dotyczące współczesności, dygresje, spotkania z ludźmi, którzy kultywują pamięć o Polskich przodkach, opisy syberyjskiej, różnorodnej przyrody. A wszystko to wzbogacone fotografiami wykonanymi albo przez samego księdza Sowę, albo przez któregoś ze współtowarzyszy jego podróży.
Wyruszamy do Kuzbasu – zagłębia przemysłowo-węglowego: nieustannie unoszące się dymy, śnieg „czarniejszy od węgla", kopalniane szyby, a wokół szarobure blokowiska. Taki widok nie porywa, nie przywodzi na myśl „romantycznej, rosyjskiej duszy". Nie znajdziemy jej też w Tomsku... bo tam czeka na nas muzeum upamiętniające ofiary stalinowskich czystek. A mieści się ono w... podziemiach dawnej siedziby NKWD. Po muzeum oprowadza nas jego dyrektor Wasyl Chaniewicz – opowiada o tragicznym losie więźniów, pokazuje „celę z enkawudzistą". Tomsk, Irkuck, Czyta. Długo można by wymieniać miejsca kaźni, komunistyczne „pola śmierci". Jak pisze Sowa: „Syberia to ziemia męczenników. Ta straszna prawda staje się wręcz materialna tam, na miejscu".
Ksiądz zabiera nas też do... Białegostoku (!) – do wsi odległej od Tomska o 180 km. To kolejne miejsce tragiczne. W 1938 r., w ramach stalinowskich czystek, 97 mężczyzn „Biełostoku" oraz 14 Polaków z pobliskich wsi zostało zamordowanych przez NKWD. Dziś w siole znajduje się krzyż i pomnik upamiętniający ofiary tamtych zdarzeń. We wsi pozostali nieliczni potomkowie przybyłych tam Polaków. Dzieci nie ma, szkołę trzeba było zamknąć...
Od historii – od poszukiwań śladów po polskich zesłańcach, znaczonych grobami czy polskimi kościołami, z których część zachowała się do dziś, choć często nie są już miejscami kultu – ksiądz Sowa przechodzi (a raczej przejeżdża) do syberyjskiej tajgi. I tam znajduje tę typową rosyjską triadę: „banię, wódkę i misia". Wyrusza wraz z grupą przyjaciół na „rybałkę" (jeśli chcecie poznać specyfikę tego „sportu", polecam film „Osobliwości narodowego rybołówstwa"!). Ksiądz Sowa sugestywnie opisuje swoje przygody z wędką i banią, czyli sauną – na tę wyprawę jego znajomi zabrali taką składaną, przenośną. Wzięli także wiele litrów wódki i spirytusu – bez tego „ryba nie bierze"... Ksiądz zastrzega, że – wbrew pozorom – można picia odmówić. I tylko tych niedźwiedzi żal – co zamiast przemierzać bezkresy tajgi, siedzą zamknięte w ciasnych klatkach przy niemal każdym przydrożnym barze. Taki zwyczaj. Taki kraj.
Kazimierz Sowa
"Moje syberyjskie podróże "
Świat Książki