
Razem, i to bez Olka
Aleksander Kwaśniewski, pasażer papamobile i bywalec szczytów w Davos, może nie jest jeszcze emerytem, ale nie jest też radykałem. A Polsce są potrzebne radykalne zmiany
Aleksander Kwaśniewski jest uroczym człowiekiem. Należał do nowej generacji młodych zdolnych działaczy PZPR z zachwytem wpatrujących się w Zachód i tak naprawdę tęskniących za kapitalizmem, który nareszcie pozwoli im rozwinąć skrzydła. Ludzie ci w istocie odnieśli sukces w biznesie i polityce. Ich symbolem jest stowarzyszenie Ordynacka, nazwane tak od adresu organizacji studenckiej, w której młode kadry minionego reżimu zdobywały pierwsze szlify polityczne. Łączyła ich głęboka bezideowość, pragmatyzm i ciąg na kasę. Pierwsze pieniądze zarabiali, zajmując się szmuglem w ramach turystyki młodzieżowej organizowanej przez Almatur, studencką organizację turystyczną. Byli zaprzeczeniem ponurych wyobrażeń o tępych aparatczykach minionej epoki i w ludziach takich jak Adam Michnik od początku budzili dziki zachwyt. Gładcy, miodouści, dzielili z opozycyjnymi elitami pogardę dla „roboli" o zsowietyzowanej świadomości i roszczeniowej postawie. W ich modernizacyjnej wizji Polski wielkoprzemysłowa klasa robotnicza stanowiła istotną przeszkodę, relikt PRL, który należało usunąć. I tak się stało. Prywatyzacja dokończyła proces łamania społecznego oporu, zapoczątkowany przez Wojciecha Jaruzelskiego stanem wojennym. Balcerowicz, były lektor KC PZPR, usunął ostatnie przeszkody, w tym ustawę o samorządzie pracowniczym. Można już było dzielić tort.
I wtedy okazało się coś, czego opozycja nie przewidziała. Kiedy my zajmowaliśmy się drukowaniem wzniosłych odezw i ulotek projektujących idealistyczne wizje wolnego kraju, ludzie pokroju Włodzimierza Cimoszewicza przygotowywali się do nowych czasów, studiując w USA w ramach stypendium fundacji Fullbrighta. Ludzie ancien regime'u mieli lepsze kadry. Wykształcone i całkowicie pozbawione balastu jakichś zasad ideowych, moralnych granic politycznego działania. Odrzucenie idei socjalistycznej, marksistowskiego światopoglądu przyszło im równie łatwo jak przejście na neoliberalizm. Byli skuteczni i mieli w nosie, czy postępują słusznie. Jak śpiewał Kaczmarski: „Polityk wszakże nie zna słowa »zdrada«, a politycznych obyczajów trzeba strzec". Wystarczyło każdą zdradę deklarowanych zasad nazwać kompromisem. Jakież to proste.
Uwodziciel Kwaśniewski
Sukces Aleksandra Kwaśniewskiego w zjednywaniu sobie sympatii rodaków pozostaje niedoścignionym wzorem pragmatyzmu nagrodzonego. Wśród ambitnych polskich polityków nie brakuje ludzi równie cynicznych i bezwzględnych, gotowych wysyłać wojska w dowolne miejsce na świecie na życzenie USA, przymykać oczy na tortury, likwidować „przywileje" ubogich emerytów, zmniejszać podatki przedsiębiorczych cwaniaków i obiecywać gruszki na wierzbie raz na cztery lata. Nie wystarczy jednak być złym, potrzebna jest jeszcze ta iskra boża, która czyni z byłego prezydenta doskonałego uwodziciela. Ujmujący sposób bycia sprawia, że niezależnie od wyznawanych poglądów rozmówca czuje, że spotkał bratnią duszę. A jeżeli Kwaśniewski nie rzuca się od razu do walki o wcielenie w życie wspólnych idei, to tylko dlatego, że cierpliwie czeka na odpowiedni moment. Wychodząc kiedyś bardzo zadowolony po rozmowie z Kwaśniewskim z gabinetu prezydenta, zobaczyłem wchodzącego Bronisława Geremka i nagle zdałem sobie sprawę, że on też wyjdzie zadowolony.
Nie jestem więc w pozycji komfortowej i nie rzucam kamieniem w Janusza Palikota, który padł ofiarą tego samego uroku. Aura wszechmocnego bywalca Forum Ekonomicznego w Davos, człowieka sukcesu, rodzi faustowską pokusę, przekonanie, że zbliżając się do Olka, jak popularnie zwali go dawni przyjaciele z Sojuszu, mamy dostęp do politycznego kamienia filozoficznego. Stąd kolejne pomysły na nową, zwycięską formację centrolewicową, która dzięki potędze mistrza pozamiata scenę polityczną, na której wciąż bryluje para Tusk – Kaczyński.
Wielu komentatorów skupia swą uwagę na tym, jakie są szanse na połączenie środowisk Ruchu Palikota i SLD pod medialnym patronatem Aleksandra Wielkiego. Czy potrzeba reelekcji i sięgnięcia po władzę okaże się silniejsza od wzajemnej niechęci?