Razem możemy wszystko
Hiszpańskie drużyny wywalczyły w ostatniej dekadzie 33 medale na wielkich turniejach. Tylko sport sprawia, że mieszkańcy Półwyspu Iberyjskiego potrafią mówić jednym głosem
Pod koniec finałowego meczu Euro 2012 w Kijowie w reprezentacji Hiszpanii po boisku biegali piłkarze tylko dwóch klubów – Realu Madryt i Barcelony. W ostatnich sezonach przychodzi im grać przeciwko sobie nawet po sześć razy, bywa, że trzeszczą kości, sędziowie pokazują czerwone kartki, a na boisku złośliwość bierze górę nad znajomościami. Jednak kilka tygodni później ci sami zawodnicy zakładają koszulki reprezentacji Hiszpanii, słuchają przed meczem hymnu, którego słów w tak podzielonym narodzie nie można ustalić od lat, i grają najpiękniej na świecie. Hiszpanie dokonali tego, co nie udało się największym drużynom w historii futbolu – w 2008 i 2012 r. zdobyli mistrzostwo Europy, przedzielając ten sukces zwycięstwem na mundialu.
Piłkarze obalali mity współczesnego futbolu. Mówiło się, że nadchodzi czas wysokich, silnych i mocnych, a złoto wyszarpały im karły. Mówiło się, że trzeba kupować piłkarzom paszporty, bo tak działa teraz świat, a Hiszpanie wygrali wszystko co możliwe wychowankami swoich klubów. Ich najważniejsi zawodnicy nigdy nie zmienili barw, Xavi i Andres Iniesta to Barcelona, Iker Casillas to Real. Ale byli też zawodnicy z innych drużyn, którzy na czas wielkiego turnieju potrafili schować dumę głęboko w kieszeni i godzić się z rolą rezerwowych. Wreszcie okazało się, że można w finale wygrać 4:0 z najlepszą obroną świata, grając w ustawieniu bez napastnika. Trzy z rzędu triumfy Hiszpanów obwołano zwycięstwem pięknego futbolu, pomnikiem, który wreszcie doczekał się odsłonięcia.
Hiszpanie czekali na to bardzo długo, od lat niemal na każdym turnieju wymieniani byli w gronie faworytów, jednak później przychodziło jakieś nieszczęście, które sprawiało, że wracali do kraju ze spuszczonymi głowami. Kolejni trenerzy nie potrafili pogodzić w zespole gwiazd albo zrezygnować z tych, którzy blokowali drogę zdolniejszym. Na sztandarach mieli wypisane cierpienie. Cierpienie za piękny futbol, bo niemal zawsze grali widowiskowo, dla kibiców, a później się okazywało, że zwycięża piłka nastawiona na wynik, a nie rozrywkę. Stwierdzenie „Jugamos como nunca, perdimos como siempre" – „Gramy jak nigdy, przegrywamy jak zawsze" stało się ich mantrą, powtarzali je po każdej porażce.
Złote żniwa
Sukcesy zrodziły się z bólu. Po mundialu w 2006 r. Hiszpańska Federacja Piłkarska zdecydowała się pozostawić na stanowisku trenera Luisa Aragonesa. Mówiono o nim „mędrzec z Hortalezy" i to właśnie on pokazał Hiszpanom ścieżkę, którą trzeba iść, by wygrać z własnymi słabościami. „On jest człowiekiem tak bliskim, tak emblematycznym... Był dla nas jak dziadek. Identyfikowaliśmy się z nim, bo zawsze nas bronił i ciężko pracował" – opowiada w książce „La Roja" Pepe Reina, bramkarz Liverpoolu.
Aragones odważył się zrezygnować z symbolu, nie powołał na Euro 2008 Raula, wieloletniego kapitana Realu Madryt i reprezentacji. Przegrał kilka meczów towarzyskich, awans wyszarpał w eliminacjach, ale postawił na swoim. Piłkarze uwierzyli mu, bo wszystkich traktował równie poważnie. Wspominają, że nie było podziału w drużynie na piłkarzy podstawowego składu i rezerwowych, wszyscy czuli się potrzebni. Kiedy ktoś wychodził z hotelowego pokoju w środku nocy, spotykał Aragonesa ślęczącego nad notatkami. Trener był doskonale przygotowany, a później na odprawach zdejmował ze swoich graczy presję. Milczał przez godzinę albo krzyczał: „Musicie pilnować Wallasa, bo to świetny piłkarz". Nikt Wallasa w reprezentacji Niemiec nie znał, a kiedy okazywało się, że chodzi o Michaela Ballacka, Aragones, nie zmieniając wyrazu twarzy, tłumaczył: „Mogę go nazywać, jak będę chciał".
Hiszpanie zdobyli mistrzostwo Europy, zaprzeczając dwóm piłkarskim sloganom – grali jak nigdy i wreszcie wygrali, a poza tym po boisku biegało 22 facetów i wcale nie wygrali Niemcy. Aragones zgodnie z zapowiedzią odszedł po turnieju, a jego miejsce zajął Vicente del Bosque, pseudonim Sfinks. Mówili o nim, że jest sprawiedliwy i że nigdy się nie uśmiecha. Sprawiedliwy był od urodzenia, przestał się uśmiechać, gdy musiał się pogodzić z tym, że jego syn jest chory na zespół Downa. Syn ma na imię Alvaro, jest świetnym facetem i marzył o tym, żeby przejechać się przez Madryt odkrytym autobusem z Pucharem Świata. Tata spełnił jego marzenie.