Mali jak Afganistan
5 tys. żołnierzy francuskich w Mali nie pokona islamistów, a Europa ani Ameryka nie spieszą z pomocą
Witamy w Mali, kraju uchodzącym do niedawna za zdrową, afrykańską demokrację. Niepoprawni marzyciele uwierzyli, że mogą mieć własne państwo. Naiwni patrioci próbowali zapobiec rozpadowi kraju. Jednym i drugim nie można odmówić szlachetnych intencji. Tyle że w tę historię wmieszali się islamscy fanatycy, porywacze, handlarze bronią, niedobitki po reżimie Kaddafiego oraz Zachód, który choć za sprawą Francji już zaangażował się w wojnę z afrykańskimi dżihadystami, to raczej nie ma na nią ochoty.
Déja vu?
„Francja otworzyła bramy piekła" – grzmiał Oumar Ould Hamahar. Jest wojskowym dowódcą Ruchu na Rzecz Jedności i Dżihadu w Afryce Zachodniej, jednej z organizacji fundamentalistów islamskich, których Paryż chce przepędzić z Mali. Odkąd 11 stycznia Francuzi rozpoczęli interwencję, nie spotkało ich na razie nic, co mogłoby świadczyć, że zapowiedź Oumara może się spełnić. W zasadzie nie mieli nawet szansy porządnie postrzelać, bo dżihadyści kolejno oddawali miasta niemal bez walki, uciekając na trudno dostępne tereny Sahelu. Zamiast „bram piekieł" żołnierzy witają wiwatujące tłumy.
W rolę Kasandry wcielają się jednak nie tylko tracący wpływy radykałowie. Część publicystów doszukuje się podobieństw między misją Francuzów w Mali a operacją Amerykanów w Afganistanie. „Afrykanistanem" straszyły niedawno m.in. „The Economist" i „Time". Wojny toczone z islamskimi ekstremistami w państwach upadłych – co więcej, na terenach, które uznać należy za wyjątkowo trudne z militarnego punktu widzenia – wydają się pozornie wyjątkowo podobne. Zasadnicza różnica jest jednak taka, że Francuzi – w przeciwieństwie do Amerykanów – doskonale wiedzą, w co się wpakowali. Nie tylko znają swą byłą kolonię, ale ciągle są w niej obecni (jednym z argumentów prezydenta Francois Hollande'a za rozpoczęciem interwencji była konieczność ochrony 6 tys. obywateli republiki przebywających w Mali). Większość wykształconych Malijczyków mówi po francusku. Prawdopodobieństwo wpadek kulturowych w państwie, które – podobnie jak Afganistan – jest mozaiką grup etnicznych i religijnych, jest więc nieporównywalnie mniejsze niż to, na jakie narażeni byli i są pod Hindukuszem żołnierze US Army.
W czym jeszcze Mali zasadniczo różni się od Afganistanu? „To nie jest kraj, za który imperia gotowe są ginąć" – pisze w „Foreign Policy" specjalizująca się w regionie Sahelu Laura Seay z Morehouse College. Afganistanu, leżącego na skrzyżowaniu dróg imperiów, od wieków nikt nie zdołał okiełznać. Podbić – tak, kontrolować – nie. Władza centralna – jeśli w ogóle udawało się ją ustanowić – trwała jedynie wtedy, gdy jej struktury umożliwiały maksymalnie szeroką autonomię przywódcom lokalnym i plemiennym. W Mali struktury scentralizowanego państwa to nie novum. Już w XIII w. imperium Mali obejmowało ogromne obszary Afryki Zachodniej, ciągnące się od miast Gao i Timbuktu na wschodzie aż po wybrzeża Atlantyku. Jednocześnie – w przeciwieństwie do wiecznie wojującego Afganistanu – Mali praktycznie nie zaznało wielkich wojen od przeszło wieku. I wreszcie – co może w całej tej układance najważniejsze – islamscy fundamentaliści w Mali w radykalnej interpretacji Koranu i opresyjności wprawdzie są podobni do talibów z Kabulu, ale fanatycy, którzy doprowadzili do eskalacji konfliktu, w większości nie mają żadnych więzów z regionem, w którym walczą, bo Malijczykami nie są. Mało tego, należą do różnych organizacji, które mają różne cele i raczej niewielkie poparcie społeczne, przynajmniej na razie.
W Mali nie ma wojowniczych Pasztunów, są natomiast Tuaregowie, berberyjscy nomadowie zamieszkujący Saharę. Ich ojczyzna, Azawad, jest najczęściej ogłaszanym niepodległym afrykańskim państwem, które nigdy nie powstało. Pierwsze wzmianki o Tuaregach pochodzą z czasów rzymskich. Już wtedy opisywano ich mistrzostwo w handlu żywym towarem i chusty w kolorze indygo, którymi mężczyźni z tego ludu zakrywają twarze. A także ich oczy, bo Tuaregowie jako jedyni w tej części świata zwykle mają niebieskie oczy, i to bez względu na to, czy kolorem skóry przypominają Arabów czy rdzennych mieszkańców Afryki. Wzmianki o pierwszej irredencie Tuaregów pochodzą z XV w. Żadna z rebelii przez kolejnych 500 lat nie została jednak uwieńczona niepodległością. Gdy w latach 60. ubiegłego wieku państwa afrykańskie kolejno wybijały się na niepodległość, tuareskie terytorium podzielono między Niger, Mali, Algierię, Libię i Burkina Faso.