Bohaterowie są zmęczeni
Donald Tusk i Jarosław Kaczyński stoją naprzeciwko siebie. Tylko jeden z nich może wygrać. To walka na śmierć i życie
W ostatni czwartek, kiedy szef rządu był w Brukseli, prezes PiS zwołał konferencję prasową. „Premier Tusk może liczyć na nasze poparcie" – mówił Kaczyński. Jednocześnie postawił twardy warunek: 470 mld dla Polski w budżecie Unii. Życzenie lidera PiS zabrzmiało jak żart.
Premier wciąż liże rany po upokorzeniu, jakiego nie doświadczył od lat. Głosowanie w sprawie związków partnerskich pokazało, że przegrywa we własnej partii. Szeregowi posłowie pierwszy raz widzieli pokonanego Tuska.
Kiedy słabnie szef rządu, lider opozycji wcale nie jest mocniejszy. Po pogrzebie Jadwigi Kaczyńskiej ze zdwojoną siłą powróciły spekulacje, że prezes PiS odejdzie z życia publicznego. Natychmiast zaprzeczył i wskazał kierunek: odzyskanie władzy. Współpracownicy z Nowogrodzkiej mówią, że triumf nad Tuskiem to najważniejszy cel ich szefa. Nikt nie wie, czy osiągalny.
Dwaj przywódcy, poobijani w życiu i w polityce, muszą pozostać na ringu. Przed nimi pojedynek jak z wielkiej literatury. Kaczyński nie ma nic do stracenia. Tusk może stracić wszystko.
Makbet i Polluks
– Oni naprawdę się boją, że jeśli oddadzą władzę, trafią do więzienia – mówi dziennikarz polityczny sympatyzujący z Platformą. Oni, czyli trzej politycy z Kancelarii Premiera: Tomasz Arabski, Igor Ostachowicz i Paweł Graś. Dziś trwają przy premierze jako ostatni z wiernych. Jednak za chwilę się rozejdą – każdy w swoją stronę. Arabski odlicza dni do wyjazdu na placówkę w Madrycie. Ostachowicz marzy, by napisać kolejną książkę i sprawdzić się w biznesie. Tylko rzecznik rządu wita kolejne dni na Twitterze wciąż tym samym „dzień dobry!".
Długo wydawało się, że są niepokonani. Tusk był ich bohaterem i wyrocznią. Pracowali na jego sukces. Katastrofa smoleńska zmieniła scenariusze polityczne i przyniosła lęk przed konsekwencjami. – Podziały były od dawna – mówi poseł PiS, związany wcześniej z prezydentem Lechem Kaczyńskim. – Od Smoleńska chodzi o coś więcej.
W kancelarii premiera są ludzie, którym nigdy nie podam ręki.
Były minister z Platformy (dziś daleko od Tuska): – A przecież miało być zupełnie inaczej. Sukces był przypisany do tej ekipy na zawsze.
Od 2007 r. wokół premiera rósł tłum chwalców. Sławomir Nowak mówił, że Tusk jest dotknięty przez Boga geniuszem. Andrzej Halicki snuł porównania do Mojżesza. Senator Sepioł z Krakowa twierdził, że „od czasów Piłsudskiego Polska nie miała przywódcy tak moralnie i intelektualnie górującego nad swoimi wrogami jak Donald Tusk". Sam premier mógł powtarzać za Makbetem: „Dopóki las birnamski nie powstanie, bunt mi nie grozi; moje panowanie jest niewzruszone".
Później był 10 kwietnia. W ciągu kilku dni Jarosław Kaczyński postarzał się co najmniej o dekadę. Od katastrofy smoleńskiej zawsze wygląda tak samo: ciemne ubranie, biała koszula, czarny krawat. Widać, że cierpi. Pogrzebał brata bliźniaka i sam jakby umarł w połowie – samotny Polluks bez Kastora. Długo nie potrafił powiedzieć matce o śmierci Lecha. Przy szpitalnym łóżku wymyślił historię statku, którym prezydent płynie do Polski. Całymi tygodniami tworzył nowe opowieści, zanim przyznał, że Leszek już nigdy nie powróci.
Wystartował w wyborach prezydenckich. Przegrał, choć miał iść po zwycięstwo. Później przegrał jeszcze dwa razy. Wielu politycznych przyjaciół stracił po drodze (odeszli lub zostali wyrzuceni: Kluzik-Rostkowska, Kowal, Migalski, Jakubiak, Bielan, Kamiński, Ziobro, Cymański, Kurski, Kempa). Ogłaszał kolejne ofensywy polityczne i wycofywał się na całe tygodnie, aby czuwać w szpitalu przy Jadwidze Kaczyńskiej. Kiedy zmarła, napisał w nekrologu: „Pozostała po Niej niemożliwa do wypełnienia pustka".
Dziś powrócił i zrobi wszystko, by Donald Tusk stracił władzę. W scenariuszu Kaczyńskiego las birnamski podchodzi pod mury Kancelarii Premiera.