Leniny wszystkich epok, łączcie się
Stocznia w Gdańsku przeszła do historii nie dlatego, że wodowała, ale dlatego, że obalała. I to nie byle kogo, ale właśnie Lenina
Jakiś czas temu władza powiesiła na stoczniowej bramie w mieście Gdańsku dumny napis „im. Lenina", co rozeźliło ludzi „Solidarności", którzy napis palnikami zbezcześcili i wycięli. Wkurzona władza skierowała więc wnioski do prokuratury, a policja naszła związkowców w ich siedzibie, aby wreszcie uregulować historyczne rachunki krzywd i odzyskać stosowne metalowe litery. To wszystko nie działo się w czasach Stalina, kiedy „Lenina" przybito do bramy, ani w epoce Gierka, kiedy stoczniowcy po raz pierwszy publicznie pokazali wała władzy, ani za Jaruzela, kiedy do obrony „Lenina" rzucono czołgi i uzbrojone w kałachy hordy. Historia z napisem dzieje się w epoce Tuska i jego wiernych pretorian rządzących biednym nadmorskim ludem. „I to by było na tyle", jak mawiał profesor Stanisławski, szczególnie że prokuratura umorzyła postępowanie, uznając, że stoczniowcy nie popełnili przestępstwa, odcinając i bezczeszcząc. Byłoby, gdyby nie „Wyborcza", która uznała, że to skandal, gwałt na świętym prawie własności i chamstwo, aby jacyś bliżej nieznani na Czerskiej robole, decydowali, co będzie wisiało na historycznej bramie.
Komentarz „Wyborczej" w tej sprawie zasługuje na pamięć potomnych, gdyż – o zgrozo – „sposób rozumienia historii przez związkowców jest nie mniej ważny niż wola właściciela obiektu, czyli władz Gdańska". A najgorsze, że „Teraz związkowcy, uzbrojeni w tę świadomość przez prokuraturę, Lenina nie zaakceptują już pod żadnym pozorem". Kto redaktora uczył historii? Kto zapomniał mu powiedzieć, że robotnicy nie przerazili się w kwestii Lenina ani czołgów, ani Jaruzela i jego kohort, ani nawet Moskwy i Breżniewa? Jakim cudem nie zauważył, że ci sami ludzie czas jakiś temu wzięli udział w obaleniu systemu, który Lenin stworzył i którego był symbolem do dni jego, sowietyzmu, ostatnich? Kto więc owo umysłowe myślątko wpuścił na łamy i wyposażył w moc głoszenia tych kuriozalnych tez? Kto komu pomieszał i przestawił? I dlaczego Biuro Polityczne nie przywołało do porządku? Przecież „centralizm demokratyczny" wyklucza w zasadzie, aby ktoś poza centralą przy Czerskiej „uzbrajał w świadomość" kogokolwiek. I ten wielki żal, lament, rozpacz kosmiczna, że ludzie „Lenina nie zaakceptują już pod żadnym pozorem". O jojoj, o rety, co za myślozbrodnia. I wreszcie dlaczego z kodeksu karnego zniknął wiekopomny paragraf o obrażaniu wodza rewolucji i narażaniu na szwank naszych sojuszy z Sowietami? Przecież gdyby pozostały, prokuratura musiałaby wsadzić nieposłusznych roboli do więźnia na kilka lat bez wyroku.
W jakim to znękanym nadmiernym myśleniem umyśle powstała idea rekonstrukcji Lenina na stoczniowej bramie, nie wiadomo. Umysł to musi być wyjątkowo wybitny, geniusz na nasze możliwości i warunki, twór pochodzący ewidentnie z czasów Stanisława Barei, jednym słowem postać zasługująca na upublicznienie i upamiętnienie. Proponuję, aby go trzymać w formalinie obok pana Adamowicza i Lenina i pokazywać przyjezdnym za ciężkie euro od sztuki. Bo przecież jeżeli chodzi o prawdziwą historię, to dla stoczni niepomiernie ważniejszy byłby Ferdinand Schichau, w którego dokach stworzono pierwszy niemiecki dredonod „Baden", a potem powstał „Graf Spee" i cała masa nowoczesnych U-Bootów. Zdecydowanie ładniejsza od pierwszego bolszewika byłaby zaś nazwa „Kaiserliche Werft", widniejąca na stoczni od 1844 r. Rzecz w tym jednak, że stocznia przeszła do światowej historii nie dlatego, że wodowoła, ale dlatego, że obalała. I to nie byle kogo, ale właśnie Lenina. I cały ten potworny twór, który z bezlitosną siłą i terrorem stworzył. Nie dlatego świat wie o istnieniu Wałęsy, że się z komunistami dogadywał, ale że ich spuścił po rynnie w wieczystą niepamięć. A nie zrobiłby tego, gdyby nie stanęli za nim najpierw stoczniowcy, a potem miliony innych. Sam na sam ze sobą Wałęsa mógłby się do dzisiaj bawić wielkim długopisem w jakiejś zapomnianej dziurze.