Chwała wyklętym!
Szanowna Redakcjo! Osobiście uważam, że historia żołnierzy wyklętych jest jedną z najbardziej smutnych kart historii Polski.
Może cieszyć to, że o żołnierzach z AK, ich bohaterstwie i zarazem powojennym dramacie mówi się coraz więcej. Powstają produkcje filmowe i ciekawe artykuły. Pytanie, czy to wystarczy. Sam kończyłem szkoły na przełomie wieku i na lekcjach historii bardzo mało było wiadomości dotyczących tego tematu. Pochodzę z Podlasia i zawsze się zastanawiałem (a z tego, co wiem, nie tylko ja), kto to był gen. Fieldorf „Nil", którego imieniem nazwano wiadukt kolejowy w Białymstoku. Odpowiedź znalazłem dopiero kilka lat temu zupełnie przypadkowo, kiedy oglądałem film pt. „Generał Nil". Temat jest jak najbardziej potrzebny, tylko wydaje mi się spóźniony. Tej historii trzeba uczyć już w szkole podstawowej, bo dorośli ludzie niestety nie zawsze mają czas i ochotę na poznawanie historii. W dodatku tak przygnębiającej, że aż się nóż w kieszeni otwiera. W swoim artykule Leszek Pietrzak sięga daleko na wschód, do Rosji, która chyba już zawsze o historii polsko-rosyjskiej będzie mówić, że czarne jest białe, a białe czarne. Jak już wyżej wspomniałem, wychowałem się na Podlasiu w okolicach Puszczy Białowieskiej, uczęszczałem do szkoły podstawowej, której patronem jest do dziś Aleksander Wołkowycki, agent NKWD i gestapo. Jak można się domyślić, wizerunek AK i jego żołnierzy na lekcjach historii nie był dobrze przedstawiany bądź całkiem pomijano ten temat. W mojej szkole lekcja historii była jedna dla całej klasy, natomiast religie były dwie – prawosławna i katolicka. Właśnie lekcje religii były dobrą okazją do wpajania młodym ludziom, że AK to była bez wyjątku straszna banda, która gwałciła, okradała i zabijała niewinnych ludzi, w tym patrona naszej szkoły. Szkoda, że nie wspominano nic o młodej „Ince", która pewnie chodziła tymi samymi ścieżkami, którymi my chodziliśmy do szkoły. Jak na ironię domek, w którym mieszkała, stoi do dziś w bezpośrednim sąsiedztwie szkoły. Jak widać, rzeczywistość jest okrutna. Kilka lat temu powstał pomnik upamiętniający sanitariuszkę AK. Miejsce znalazło się dopiero na parafialnym dziedzińcu, a sama parafia św. Jana Chrzciciela leży na rogu ulic Hajnowskiej i – uwaga – Aleksandra Wołkowyckiego w Narewce. To jest niestety przykre, ale prawdziwe. Kolejnym miejscem, w którym oddano hołd i upamiętniono jednego z bohaterów, mianowicie mjr. Łupaszkę, jest dziedziniec parafialny w Hajnówce i odnośnie do tego wydarzenia natrafiłem na kilka „ciekawych" artykułów, które wydają mi się – delikatnie mówiąc – niesprawiedliwe. Może to będzie złe porównanie, ale nie słyszałem dotychczas, aby rodziny kapusiów gestapo, których podziemie skazało na śmierć, prosiły o odszkodowanie bądź domagały się innego zadośćuczynienia, ale kto wie, w naszym państwie różne rzeczy są możliwe – odnoszę się do felietonu „Na kursie, na ścieżce" z poprzedniego numeru. Wypadałoby się na koniec podpisać, ale tego nie zrobię i mam nadzieję, że redakcja to zrozumie, ponieważ dalej mieszkam pięć kilometrów od białoruskiej granicy. Czy moje obawy są uzasadnione? W życiu spotkały mnie już ciekawe historie dotyczące tematu AK i jego wizerunku wśród „większości" mieszkańców ziemi hajnowskiej.
Pozdrawiam, Pionierek