Trzeba mówić o in vitro
Wywiad z prof. Aliną T. Midro, kierownikiem Zakładu Genetyki Klinicznej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku
Po mojej rozmowie z ks. Franciszkiem Longchamps de Bérier pod jego adresem padło sporo ostrych słów.
Niesłusznie. Ksiądz profesor dotknął bardzo złożonej i trudnej problematyki zmian genetycznych i zadał sobie trud poznania oraz przedstawienia objawów klinicznych bardzo rzadkich czterech zespołów genetycznych, które u dzieci poczętych z pomocą in vitro obserwowano z większą częstością. Mamy na to dowody naukowe, bo np. zespól Beckwitha-Wiedemana, który w populacji dzieci poczętych naturalnie występuje z częstością 1:13700, u dzieci po in vitro występuje z częstotliwością 6:15162. Tak obliczyli Francuzi.
Mamy dowody? Rzecznik praw dziecka stwierdził kilka dni temu, że nie ma żadnych wiarygodnych badań, które potwierdzają tezy o zagrożeniach genetycznych u dzieci poczętych w ten sposób.
Można też przewrotnie zapytać, jakie były robione badania, które by to wykluczyły. Nie słyszałam, aby w Polsce ktoś podjął się oceny zaburzeń genetycznych u dzieci po in vitro. Na świecie takie badania kontrolne są przeprowadzane i rodzice są uprzedzani o ryzyku powstawania tych zaburzeń. Robiono takie badania na przykład w Szwecji, we Francji, Holandii, Belgii, Australii, USA, w Niemczech i wielu innych. Te badania nie są u nas jeszcze upowszechnione. Udało mi się niektóre dane prezentować w środowisku naukowym i opinii publicznej z uwagi na moje zainteresowania naukowe sprawami epigenetycznej regulacji funkcji genów w rzadkich schorzeniach, które sama diagnozowałam w poradni genetycznej.
Przecież wady genetyczne występują również u dzieci poczętych w sposób naturalny.
Tak. Ale u dzieci poczętych in vitro niektóre zespoły wad występują kilka razy częściej albo pojawiają się schorzenia, których nigdy nie obserwowano w danej rodzinie. Okazuje się, że dojrzewanie komórek jajowych poza organizmem matki, a następnie rozwój wczesnego zarodka in vitro dokonuje się w innych warunkach i czynniki środowiskowe, takie jak światło, skład płynów odżywczych i inne, mogą wywołać zmiany w przebiegu procesów molekularnych.
Jakie to zmiany?
Między innymi dotyczy to szczególnego zjawiska wyłączania niektórych genów na jednym z alleli pary rodzicielskiej, zwanych genami imprintigowymi, od słowa angielskiego „imprinting" – piętnowanie, naznaczenie. Są to takie geny, których ekspresja jest wyciszana za pomocą mechanizmu metylacji fragmentów DNA. Jest to tzw. znakowanie epigenetyczne, a jego zaburzenia nazywane są epimutacjami. Wyciszanie, czyli „napiętnowanie" poprzez metylację najczęściej promotora, danego genu następuje w czasie zapłodnienia i we wczesnych stadiach rozwojowych. Z tego względu naruszenie prawidłowych warunków zapłodnienia może prowadzić do zaburzeń mechanizmu piętnowania genomowego bądź jego utrzymania w kolejnych fazach rozwoju, a to z kolei może prowadzić do wywołania schorzeń epigenetycznych u dziecka poczętego w wyniku procedur zapłodnienia pozaustrojowego in vitro.
Strasznie to skomplikowane.
Rzeczywiście. Niestety, bez zrozumienia żadna dyskusja nie będzie miała sensu. Pokazało to dobitnie zamieszanie po wywiadzie księdza Longchamps de Bérier.
Odniosłem wrażenie, że znaczna część osób, które się wypowiadały na ten temat, wcale wywiadu nie przeczytała.
Być może. Wygłaszaniu niesprawiedliwych osądów w odniesieniu tylko do jednego zdania mogłoby o tym świadczyć. Dziwę się Adamowi Michnikowi, który jest laureatem Nagrody św. Kamila, którą odbierał na moich oczach przed kilku laty, że pozwala na publikacje nierzetelnych komentarzy z pejoratywnym wydźwiękiem.
Wróćmy do genetyki. W którym momencie zapłodnienia pozaustrojowego może dojść do zaburzeń genetycznych?
Przy in vitro komórki rozrodcze łączy się ze sobą w naczyniach hodowlanych poza organizmem matki. Jak wspomniałam, komórki narażone są na działanie światła i płynów odżywczych, a także na zmiany w procesach zachodzących w pęcherzyku jajowym wystymulowanym sztucznie do dojrzewania.