
Ostatnia wojna o Lenina
Ukraińcy rozpoczęli likwidowanie komunistycznych i sowieckich symboli. Na przekór władzy
Aspirująca do Europy Ukraina nadal pozostaje postkomunistycznym skansenem. Na silnie zrusyfikowanym południu i wschodzie kraju wciąż ulice i place miast noszą imiona Lenina, Marksa i innych klasyków komunizmu. Niemal w każdym mieście można się natknąć na pomniki upamiętniające „wodza światowego proletariatu" czy jego pomniejszych współpracowników.
Paradoksalnie na utrzymaniu takiego stanu rzeczy bardziej zależy władzom (które na Zachodzie posługują się proeuropejską retoryką, a na użytek wewnętrzny usilnie starają się podkreślać różnice między ukraińskojęzycznym zachodem a rosyjskojęzycznym wschodem kraju) niż posądzanym w Europie o nostalgię za czasami komunizmu zwykłym mieszkańcom. Tych ostatnich ideologia zajmuje najmniej – znacznie większym zmartwieniem są dla nich głodowe pensje i problemy życia codziennego. Coraz więcej Ukraińców jest zresztą przeciwnych utrzymywaniu symboli komunizmu. Tyle że mało kto pyta ich o zdanie.
Skansen daje władzę
Utrzymanie rosyjskojęzycznego, zsowietyzowanego getta w stosunkowo niewielkim obszarowo, ale za to gęsto zaludnionym przemysłowym regionie Ukrainy to marzenie ekipy Wiktora Janukowycza i Partii Regionów. Sztucznie utrzymywana od lat odrębność mieszkańców wschodu Ukrainy od reszty kraju pozwala prostymi trikami socjotechnicznymi sterować masą wyborców i od lat gwarantuje ekipie z Doniecka pakiet kontrolny w polityce.
Od kilku lat na Ukrainie obowiązuje ustawa nakazująca usunięcie symboli komunizmu, ale tylko na papierze
Gwarancją zachowania status quo jest przede wszystkim wychowanie młodego pokolenia odrębnego od reszty kraju. Mają to zapewnić m.in. symbole komunizmu: nazwane na cześć sowieckich bohaterów miasta, ulice, a przede wszystkim górujące nad centrami wielu ukraińskich miast pomniki wodzów rewolucji.
Przez lata w ukraińskiej klasie politycznej panowała niepisana umowa, zgodnie z którą wschód miał pozostać postsowieckim skansenem. Po pomarańczowej rewolucji władze centralne omijały ten teren szerokim łukiem. Teoretycznie obowiązuje przyjęta kilka lat temu ustawa dekomunizacyjna, zgodnie z którą symbole komunizmu już dawno powinny zniknąć z ukraińskich ulic, ale faktycznie pozostaje ona tylko na papierze. Sytuacja, do jakiej doszło w połowie lutego w położonej niedaleko ukraińsko-rosyjskiej granicy Ochtyrce liczącej 50 tys. mieszkańców, pokazuje jednak, że nic nie trwa wiecznie.
Nadciąga odwilż
Jeszcze do niedawna nad placem w centrum miasta górował pomnik Lenina. Wcześniej na jego miejscu stała cerkiew, którą z rozkazu bolszewików zburzono. Kilka lat temu działkę zwrócono utrzymującej niezależność od Moskwy Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Kijowskiego i rozpoczęła się odbudowa świątyni, jednak prace kulały, bo miejsce, gdzie dawniej stała dzwonnica, zajmował relikt minionej epoki.
15 lutego na plac przed pomnikiem zajechała ciężarówka, kilku członków opozycyjnej partii Swoboda w asyście Igora Miroszniczenki, deputowanego do ukraińskiego parlamentu, zarzuciło na szyję wodza światowego proletariatu pętlę ze stalowej liny, której koniec przyczepiono do samochodu. Kierowca nacisnął pedał gazu i po chwili górujący nad placem pomnik rozpadł się na pół, a Lenin zarył nosem w asfalt. Na postumencie zostały tylko jego nogi.
I rozpętała się burza. – Jeśli przyjedzie do mojego miasta i spróbuje zniszczyć pomnik Lenina, to połamię ręce i nogi – wygrażał Miroszniczence w popularnym politycznym talk-show mer Charkowa Giennadij Kernes reprezentujący Partię Regionów.
Na groźby kolegi zareagował natychmiast mer Sum Giennadij Minajew. „Zadzwoniłem do ambulatorium w podlegającym mi miejskim szpitalu. Zaleciłem trzymanie w pogotowiu gipsowych opatrunków na połamane ręce i nogi parlamentarzysty Igora Miroszniczenki. Oprócz tego kazałem, żeby w baku karetki reanimacyjnej było tyle paliwa, by można było dojechać z Sum do Charkowa i Ochtyrki, i w ogóle do każdej miejscowości regionu. Trzeba będzie jakoś ratować biedaka" – ironizował na Facebooku. I poprosił opozycjonistów, by zajęli się pomnikami Lenina stojącymi jeszcze w jego mieście. „Obiecuję, że moje oklaski z powodu tego, co zrobili w Ochtyrce, zamienią się w burzliwe owacje po podobnych wydarzeniach w Sumach" – zachęcał.