
Ministerstwo kompromitacji narodowej
Kolejni szefowie MON biją rekordy niekompetencji
Ministerstwo Obrony Narodowej jest rekordzistą w pobieraniu środków z budżetu państwa (w 2012 r. otrzymało 29,5 mld zł, podczas gdy resort zdrowia – 3,77 mld zł). Wydatki na obronę są gwarantowane (ustawa o przebudowie i modernizacji technicznej oraz finansowaniu sił zbrojnych RP) i wynoszą corocznie nie mniej niż 1,95 proc. PKB.
Prawie jak dyktator
Ministrowi obrony oprócz wojska podlega też potężny biurokratyczny aparat (17 departamentów, każdy po ok. 100 osób) oraz rzesze personelu pomocniczego obsługującego MON-owskie imperium zajmujące budynki i liczne nieruchomości na terenie Warszawy. Jeżeli do tego dodamy rozsiane po całym kraju ośrodki szkoleniowe i szkoły wojskowe, instytuty naukowo-badawcze, zakłady produkcyjno-remontowe, agencje mienia, domy i ośrodki wypoczynkowe, szpitale, administrację wojskową, to zobaczymy, że szef MON dysponuje naprawdę wielkimi możliwościami.
Obowiązujące prawo wyposaża ministra w ogromną władzę w resorcie i wojsku. W MON żadna decyzja nie może być podjęta bez jego akceptacji i dotyczy to nie tylko spraw najważniejszych, strategicznych, ale także drobnych. Minister może delegować swoje uprawnienia na podwładnych i wówczas działają oni w jego imieniu, ale każdą ich decyzję może też cofnąć i postąpić inaczej niż uprawniony przez niego podwładny. W latach 1997–2001 jako sekretarz stanu w MON byłem pierwszym zastępcą ministra, ale nie mogłem bez jego zgody zatrudnić ani zwolnić pracownika mojego sekretariatu, nie wspominając o podległych dyrektorach departamentów i biur. Minister obrony ma na mocy prawa kompetencje prawie dyktatorskie i tylko od jego decyzji zależy stan wojska oraz całokształt spraw obronnych kraju.
Poczet niekompetentnych
W pierwszym niekomunistycznym rządzie Tadeusza Mazowieckiego ministrem obrony został komunistyczny jak najbardziej gen. Florian Siwicki, absolwent moskiewskiej Akademii Sztabu Generalnego. W 1968 r. jako dowódca 2. Armii LWP uczestniczył w interwencji w Czechosłowacji. Miał wówczas pod swoimi rozkazami 18 500 żołnierzy i ponad tysiąc wozów pancernych. Do jego zadań należało opanowanie północnej części Czechosłowacji i uniemożliwienie jej armii wyprowadzenia kontruderzenia.
Czerwony generał na stanowisko szefa MON trafił w 1983 r. i zajmował je nieprzerwanie do lipca 1990 r. Był członkiem Biura Politycznego KC PZPR i uczestniczył w przygotowaniu i wprowadzeniu stanu wojennego. Pod pretekstem ćwiczeń wojskowych nakazał izolowanie 1500 działaczy opozycji. W listopadzie 1982 r. zostali oni umieszczeni w namiotach na poligonach i zmuszeni do wykonywania bezsensownej ciężkiej pracy, np. kopali, a następnie zasypywali głębokie doły. Na apelach mówiono im, że nie wrócą do domu, nie zobaczą rodzin, zastraszano ich i wulgarnie wyzywano. Dążono do fizycznego i psychicznego złamania opozycjonistów. Warunki socjalno-bytowe „ćwiczeń" były katastrofalne. W marcu 2006 r. prokuratura IPN postawiła Siwickiego w stan oskarżenia za popełnienie zbrodni komunistycznej. Bronisław Komorowski, który jako zaufany Mazowieckiego był zastępcą Siwickiego w MON, nazywa go „bardzo miłym starszym panem". Może dlatego, że tamten nie powoływał go na „ćwiczenia".
Polski minister obrony jest w resorcie kimś w rodzaju władcy absolutnego
Drugim w kolejności ministrem obrony został wiceadmirał Piotr Kołodziejczyk, były dowódca Marynarki Wojennej PRL i poseł na Sejm z ramienia PZPR, gruntownie wyszkolony w ZSRR (Wyższa Szkoła Marynarki Wojennej w Baku, Akademia Marynarki Wojennej w Leningradzie i oczywiście Akademia Sztabu Generalnego). Był ministrem w rządach Mazowieckiego i Bieleckiego oraz w gabinecie Waldemara Pawlaka. Został zdymisjonowany po konflikcie z prezydentem Wałęsą (tzw. obiad drawski, podczas którego generałowie w obecności Wałęsy skrytykowali ministra, co stało się pretekstem do jego odwołania). Kołodziejczyk zakończył karierę jako działacz Unii Wolności.