
Brońmy wolności w internecie
Wywiad z dr. Richardem Stallmanem, twórcą systemu GNU/Linux, jednym z najsłynniejszych informatyków świata
Czym jest wolne oprogramowanie? Dlaczego poświęcił pan tak dużą część swojego życia temu projektowi?
Wolne oprogramowanie (free software) to takie, które szanuje wolność użytkowników. W wypadku aplikacji komputerowych mamy do czynienia z dwiema możliwościami: albo użytkownicy kontrolują program (wolne oprogramowanie), albo program kontroluje użytkowników (oprogramowanie chronione prawami autorskimi). Oprogramowanie, które daje jego „właścicielowi" władzę nad użytkownikami, nie jest sprawiedliwe i nie powinno istnieć. W latach 70. miałem szczęście być częścią społeczności wolnego oprogramowania. Poznałem smak wolności i nauczyłem się ją cenić. Ta społeczność upadła w 1982 r., a ja stanąłem przed perspektywą spędzenia reszty życia na łasce właścicieli programów. Gdybym się na to zgodził, stałbym się częścią systemu opresji, w którym byłbym zarówno stroną zniewoloną (użytkownikiem), jak i tą narzucającą ograniczenia (programistą). Odrzuciłem takie życie. Jako zdolny programista dostrzegłem możliwość stworzenia niezależnego systemu. To, czy ta enklawa wolności się utrzyma, zależy od was – użytkowników.
Chronione prawa autorskie to copyrights. Pan wprowadził termin „copyleft". Co on oznacza?
„Copyleft" to sposób używania praw autorskich, wolna licencja bez praw autorskich. Daje ona każdej osobie posiadającej kopię aplikacji swobodę jej używania, wymieniania i redystrybucji bez wprowadzania zmian lub w formie zmienionej. Jest tylko jeden warunek korzystania z tej licencji. Rozpowszechniane kopie (niezależnie od tego, czy zostały zmodyfikowane czy też nie) również muszą być wolne. Bez licencji „copyleft" ktoś mógłby otrzymać kopię, po czym przekazać ją dalej (może po modyfikacji) i uznać za chronioną prawem autorskim. „Copyleft" mówi, że nawet jeżeli użytkownik znacznie poprawił program, nie ma do niego praw. Wolna licencja szanuje wolność użytkownika. Licencja „copyleft" idzie o krok dalej i broni wolności wszystkich użytkowników.
Miesiąc temu w Brukseli podpisano umowę w sprawie powołania Europejskiego Biura Patentowego. Polska, Bułgaria i Hiszpania jej nie ratyfikowały. Polscy przedsiębiorcy alarmowali, że jednolity patent europejski to poważne zagrożenie dla rozwoju firm i wzrostu gospodarczego.
Mają rację. A całość, jak w wypadku ACTA, jest sprytnie ukryta pod niewzbudzającymi kontrowersji uproszczeniami. W zasadzie nie widzę nic złego w tym, że systemy patentowe zostają ujednolicone (chociaż ta umowa tak naprawdę tego nie wprowadza). Znacznie ważniejsze jest, żeby zasady regulujące patenty były dobre, a nie złe. Niestety, jeden pozornie drobny szczegół w dyrektywie o jednolitym patencie ma na celu narzucenie złego prawa. Daje on Europejskiemu Biuru Patentowemu autonomię w decydowaniu, jakie rodzaje patentów mają obowiązywać. Innymi słowy – EBP, które z natury jest za patentami na oprogramowanie i wydało ich już tysiące, miałoby decydować, które z patentów są ważne, a które nie.
Jest nadzieja, że Europejski Trybunał Sprawiedliwości zainterweniuje w tej sprawie i opowie się przeciwko patentom na oprogramowanie. Ale wcale nie musi tego zrobić. Po co ryzykować? Dobrze więc, że Polska odmówiła ratyfikowania tej umowy.
Jest pan także autorem terminu „wolne społeczeństwo cyfrowe". Może pan go objaśnić?
W każdym społeczeństwie pojawiają się kwestie wolności. Inwigilacja czy cenzura dotyczą zarówno tradycyjnego, jak i cyfrowego społeczeństwa. Są jednak pewne detale, którymi się różnią. Pojawiają się też zupełnie nowe kwestie dotyczące nakładania tajnych lub opatentowanych formatów danych, kontrolowania tego, co robisz na komputerze, oraz wojny przeciwko tym, którzy chcą się dzielić wiedzą i programami. Prawa autorskie są jednym ze sposobów ograniczania wolności oprogramowania. Wojna przeciwko dzieleniu się wiedzą jest prowadzona w imię wymuszania tych praw.