Tusk w krainie marzeń
Przyjęta przez rząd strategia rozwoju Polski na najbliższe 17 lat jest zbiorem oderwanych od rzeczywistości haseł i pobożnych życzeń
Doświadczenia ostatnich 20 lat dowiodły, że nasi politycy nie mieli i nie mają pomysłu na Polskę. W 1989 r. elity, które doszły do władzy, nie miały zielonego pojęcia o ekonomii, gospodarce i ślepo ulegały podszeptom i presji z zachodu. Działania, jakie wówczas podjęli zarówno komuniści, jak i opozycja, miały na celu wyłącznie tzw. ustawienie się, a nie budowę zamożnego i silnego państwa. Myślenie strategiczne naszych polityków sprowadzało się do powtarzania jak mantra dwóch frazesów, że naszym celem jest członkostwo w NATO i Unii Europejskiej. Za wszelką cenę. I konsekwentnie ów cel realizowano. W zamian za łapówki przehandlowano polską rację stanu na rzecz globalnych instytucji. Nasze elity dały się skorumpować. Samodzielna polska myśl strategiczna na szczeblu rządowym była i jest fikcją. Weszliśmy do NATO, weszliśmy do UE i ... okazało się, że to, co miało być skutecznym lekarstwem stymulującym rozwój Polski, zmieniło swój charakter z wolnorynkowego na socjalistyczny i zamiast pomagać, szkodzi. Przećwiczyliśmy to już w okresie PRL. Opinię publiczną karmi się kłamliwymi hasełkami, szczególnie w czasie kampanii wyborczych, ale czy to jest myśl strategiczna, czy to jest racjonalne planowanie rozwoju kraju na bazie rzetelnych analiz i odideologizowanego spojrzenia na rzeczywistość? Do 1997 r. istniał w Polsce Centralny Urząd Planowania, który był spuścizną po komunie i zajmował się „planowaniem" gospodarki. W ramach reform go zlikwidowano i powstało Rządowe Centrum Studiów Strategicznych (RCSS). W 2006 r. rząd Kazimierza Marcinkiewicza w ramach „taniego państwa" je zlikwidował, a jego kompetencje przeniósł do Kancelarii Premiera. W niej funkcjonował Zespół Doradców Strategicznych, który przekształcono w Departament Analiz Strategicznych. Wygląda to na ciągłą degradację i marginalizowanie tej kwestii.
Strategia według translatora Google
Platforma Obywatelska rządzi już drugą kadencję i jej liderzy mieli na tyle dużo czasu, by nie tylko zdiagnozować sytuację państwa, ale i opracować plan strategiczny. 11 stycznia rząd triumfalnie przyjął dokument „Polska 2030. Trzecia fala nowoczesności. Długookresowa strategia rozwoju kraju", przygotowany przez Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji kierowane przez Michała Boniego. Bardzo obiecujący tytuł nawiązuje do sformułowania Alwina Tofflera, który odwołuje się w swoich badaniach do pojęcia technologii i ery postindustrialnej i jest... futurologiem. Problem w tym, że ów dokument jest jak dzwon, głośny, ale pusty w środku. Próbowano w nim dokonać diagnozy, w jakiej kondycji znajduje się nasze państwo i co należy dalej robić.
Największym grzechem tego dokumentu jest to, że choć prace nad nim rozpoczęto przed 2009 r., to nie ma w nim słowa o globalnym kryzysie finansowym. Nie bada się jego źródeł, nie omawia wpływu na naszą gospodarkę. Kryzys potraktowano jedynie jako przeszkodę i czynnik odsuwający w czasie realizację strategii, a nie, jako być może... wielką szansę dla Polski. Tezę tą potwierdzają przykładowe rekomendacje i wskaźniki, które powinniśmy osiągnąć, a które już po upływie trzech lat brzmią jak szyderczy chichot historii:
- zwiększenie długookresowego tempa wzrostu PKB z 4,3 proc. rocznie do co najmniej 5 proc. na przestrzeni całego okresu 2009–2030 – obecnie gwałtownie hamujemy do zera i należy się raczej martwić, czy nie zaliczymy czerwonego koloru rzeczywistej recesji;
- utrzymanie inflacji w granicach 1–4 proc. rocznie i całkowita eliminacja strukturalnego składnika deficytu sektora finansów publicznych (cykliczne zrównoważenie SFP) – przez ostatnie lata był problem ze zbiciem inflacji poniżej 4 proc., o deficycie miłościwie nie wspominajmy;
- zwiększenie dzietności do poziomu co najmniej 1,6 dziecka. Obecnie jest 1,3 i wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze gorzej.
Rzuca się w oczy brak konkretów i skupienie się na czynnikach społecznych, kulturowych i ideo-logicznych. Przez cztery lata nic nie zrobiono, aby naszkicować przynajmniej jakiś cień planu. Przyjęty 11 stycznia dokument liczy sobie ok. 150 stron. Większa jego część jest niepoważna, aby nie rzec satyryczna. Autorzy napisali, że opierają swoją strategię dla Polski na programie „Europa 2020" napisanym w Brukseli. Jakość dokumentu każe podejrzewać, że fragmenty strategii przetłumaczono za pomocą... translatora Google. Ów dokument okazał się jednak tylko uproszczoną wersją. Wersja właściwa liczy ok. 430 stron. To wspaniały, barwny materiał, pełen wykresów i tabelek opisujących stan obecny, niezawierający jednak wyliczeń, modeli i scenariuszy przyszłości, jakie powinny być wykonane podczas opracowywania tego typu strategii i uzależnione od rozwoju sytuacji, tak jak to jest robione za granicą. Do tej strategii dobudowano jeszcze dziewięć strategii obszarowych, które mają zawierać bardziej szczegółowe rozwiązania i propozycje.