Bułgarzy wyszli na ulice
W Bułgarii od kilku tygodni kipi niczym w rozgrzanym kotle.
Przypadająca na 3 marca 135. rocznica wyzwolenia spod okupacji tureckiej stała się pretekstem do kolejnych wielotysięcznych demonstracji na ulicach bułgarskich miast. Ich uczestnicy domagali się wyższych wynagrodzeń, poprawy warunków życia i nowej ordynacji wyborczej. W Sofii protestujący zagrozili okupacją parlamentu do czasu spełnienia ich żądań. Najwięcej uczestników, bo aż 50 tys., zgromadził wiec w Warnie.
W stolicy Bułgarii odbył się także marsz nacjonalistycznej partii Ataka, której przywódca Wolen Siderow apelował o „ograniczenie działalności zagranicznych monopoli", które większość społeczeństwa oskarża o zawyżanie cen gazu, energii i usług telefonicznych. Dzień później na ulicach Sofii protestowało ponad 1,5 tys. górników, domagając się utrzymania miejsc pracy.
Kryzys w Bułgarii rozpoczął się od protestów o charakterze ekonomicznym, a bezpośrednią przyczyną były drastyczne podwyżki energii . W grudniu wiele osób otrzymało rachunki wyższe nawet o połowę. W przypadku osób najbiedniejszych opłaty przekraczają niejednokrotnie ich miesięczne dochody. Bardzo szybko pojawiły się także żądania polityczne, przede wszystkim domagano się ustąpienia rządu. 20 lutego premier Bojko Borisow podał się do dymisji. Konflikt jednak nie wygasł. Bułgarom nie podoba się także ordynacja wyborcza, według której 12 maja mają się odbyć przedterminowe wybory parlamentarne. Jej krytycy wskazują, że kandydaci organizacji obywatelskich są dopuszczani do startu w wyborach tylko pod warunkiem, że startują z list partyjnych.
—kmj