Obywatel niszczony przez system
Po co sąd ma kogoś karać? Wystarczy go posadzić
Bugajski zaś przy okazji swego najnowszego filmu „mówi Zanussim": że od wykładania na stół afer woli odpowiadać na pytanie – dlaczego człowiek świadomie wybiera zło, skoro nie musi. I temu podobne z górnego C. Całkiem niepotrzebnie. Bo takie pytania stawiał już św. Paweł (List do Rzymian 7,19) i też nie doczekał się odpowiedzi. Lepszy jeden udokumentowany przewał niż tuzin wzniosłych porad „jak żyć?" – od tego towaru puchną nasze archiwa filmowe.
Pupa na konsolecie
„Układ zamknięty" jest okazją, aby przypomnieć młodszym, jak Bugajski w filmie załatwia sprawy. Z reguły trzeźwo i bez złudzeń. Wyciągamy jego „Graczy" z 1995 r. – o tym, jak się robi w Polsce kampanie polityczne. Na ekranie mamy oto rok 1990 i wybory prezydenckie: Wałęsa kontra Mazowiecki. A w poprzek Stan Tymiński. Trochę to archiwalne, ale nie całkiem. Bo owszem, jak oni tam posuwają tymi polonezami albo luksusowymi audi z 20-letnim przebiegiem. I oczywiście wyprzedzają z gracją furmanki. Jak wciągają pierwsze nad Wisłą kreski. A jak piją! „Whisky, wódka, koniak? – Wszystko jedno, byle dużo".
Piją głównie „kreatorzy wizerunku". Ci spece fachu uczą się w biegu (wcześniej nie było kiedy), jak manipulować wizerunkiem polityka, jak czarować tzw. opinię publiczną. Jak obstawiać kandydata „autorytetami", żeby miał za plecami interesującą fototapetę. Jak wcisnąć własnego kreta do sztabu wyborczego kontrkandydata, by wiedzieć, co oni tam szykują. Co sprowadza się do tego, że konkurencji podsyła się na przeszpiegi panienkę – i to nawet naszą własną... Zresztą public relations jak to całe dziennikarstwo – tak to sobie wyobraża pospólstwo – to nic innego jak posuwanie panienki osadzonej pupą na konsolecie. A co się w tym czasie miksuje na wizji, to już mniejsza. Ciemny lud kupi wszystko, wiadomo.
Bo ci macherzy nie grają o swoich pracodawców, oni grają o własne kariery. Taki jeden bubek, co miał w telewizji lansować Mazowieckiego, ubolewa, że ten na wizji potrafi tylko dwie miny: karp suchy i karp mokry. Z tym że do tego jednak coś powie.
Za to Wałęsa gada bez sensu, ale rusza się z życiem, bo to urodzona „telewizyjna małpa". Tak się spece od wizerunku przekomarzają przy markowej whisky, ale jeden z drugim wcale nie jest od tego, by nabazgrać na murze, że jego konkurent jest Żydem.
Albo mu postawić na czole hakenkreuz lub gwiazdę Dawida. Bo co jak co, ale taki komunikat zawsze trafia. I co? Kampania Mazowiecki – Tymiński – Wałęsa to już czeluść historii, ale ta cała reszta, ta mechanika polityczna, czy ona się na pewno zestarzała? Szkoda, że tego przykurzonego Bugajskiego telewizja odświeża rzadko i po północy.
Młyny sprawiedliwości
To było zderzenie małych ludzi z wielką polityką. Ale czy myśmy innych zderzeń nie oglądali? Ano, trafiło się kilka razy. Weźmy zderzenie obywatela z sądem. Podał nam to na przykładzie reżyser Wiesław Saniewski – historia zmyślona, ale na faktach. Przejechał się po naszym sądownictwie filmem „Bezmiar sprawiedliwości" (2007). Pan mecenas budzi się po przepiciu, wzrok mętny, w gębie suchy piach. Co nie znaczy, że po pierwszej porannej rozprawie nie będzie się napraszał, by go zaciągnąć na męską wódkę. I najpierw jeden kieliszek, a potem kilkanaście drugich. W trakcie pewien młody człowiek (też po prawie) narzeka na wymiar sprawiedliwości, że nudny, bo tu wszystko „odtąd dotąd". Mecenas pijaczek robi mu bezinteresowny wykład, a my się przyglądamy.
Oto zamordowano dziewczynę, ale morderca (fakt: chwilowo siedzi) pracował w telewizji, a to otwierało wiele możliwości. Protesty środowiska, naciski, upominanie się o „dobre imię". A sędziowie wiedzą doskonale, że z mediami lepiej nie pogrywać. Z tym że i na media są sposoby. Jak adwokat orientuje się, że akurat temperaturę trzyma dyskusja o aborcji, to na sali sądowej zaakcentuje, że zamordowana była w zaawansowanej ciąży. I sąd od razu kładzie uszy po sobie i zasądza wyrok za podwójne morderstwo. Bo to dobrze wypadnie w popołudniówkach.