Prawdziwa natura systemu
Relacje z kryzysu serwują nam ci sami, którzy go wywołali, którzy aktywnie uczestniczyli w pompowaniu spekulacyjnej bańki na rynku nieruchomości i wspierali finansistów przekręciarzy, lansując ich i windując na szczyt popularności
Podobnie jest z decyzjami biznesowymi, w których zawsze najważniejszą rolę odgrywa wielki marketing – czyli komu i jak zostanie sprzedany nowy produkt. I tu właśnie pojawiają się owe wielkie media, bez których jakakolwiek sprzedaż byłaby w zasadzie niezbyt możliwa. Tu dokonuje się selekcja wygranych i przegranych, najważniejszy akt każdego wielkiego interesu. Kto za to zapłaci, a kto ściągnie dzięki temu zyski. I nie dzieje się tak z powodu grzechów biblijnych, ale z prostej kalkulacji – biedni, przegrani i skazani na klęskę nie zamawiają w mediach reklam. Nie podpisują czeków za kampanie promocyjne, nie mają dojścia do potentatów marketingowych decydujących, jak nabić w butelkę miliony zwykłych ludzi. Przez dekady największą tajemnicą mainstreamowych mediów było to, że sprzedawały one nie słowa i teksty, ale swoją publiczność reklamodawcom. Im bardziej opiniotwórczą, oddziaływującą własnym przykładem na innych, tym dla marketingowców cenniejszą i wartą szczególnej troski. I tym się różniły od starych, dobrych mediów, które żyły nie z reklamy, ale ze swoich czytelników.
Być może nadchodzą jednak lepsze czasy – „NYT" ogłosił właśnie, że po raz pierwszy od dziesięcioleci ten wielki dziennik większe przychody uzyskał ze sprzedaży egzemplarzowej, dzięki subskrypcji internetowej, niż od reklamodawców.