Pobożne życzenia Tuska
Wywiad z Cezarym Kaźmierczakiem, prezesem Związku Przedsiębiorców i Pracodawców
Czy jest tak, że „Solidarność" działa przede wszystkim na rzecz już pracujących, a nie w interesie tych, którzy nie mają pracy albo zostali zwolnieni?
Zawęźmy to. „Solidarność" działa nie tylko w interesie pracujących, ale też w interesie wszelkich grup, które funkcjonują na podstawie uprzywilejowanych umów o pracę o charakterze włoskim. Włoskie umowy są dożywotnie. I w tych sektorach państwowych, gdzie państwo rządzi, oni wywalczyli sobie silne przywileje branżowe i głównie bronią tych ludzi. W sektorze MSP związków zawodowych nie ma. A MSP w Polsce to trzy czwarte zatrudnionych. „Solidarność" jest silna i ma wynegocjowane różnego rodzaju warunki, oczywiście kosztem pracowników w tych wielkich przedsiębiorstwach państwowych oraz innych wielkich firmach. Ale to jest generalnie kurczący się związek, oni nie rosną w siłę, słabną.
Groźba pójścia pod Sejm czy strajku generalnego to ucieczka „Solidarności"?
Wydaje mi się, że tak. Przypominam, że wielką popularność w Warszawie zdobył swego czasu Piskorski, który nie zgodził się na demonstrację, która miała sparaliżować miasto. Tutaj też były takie skandaliczne historie, że związkowcy byli zwożeni do Warszawy całymi zakładami pracy. Prezesi tych spółek chcieli wywrzeć nacisk, by uzyskać dalsze przywileje czy dotacje.
Na facebookowej stronie państwowych związków jest informacja, że „Solidarność" sama zatrudnia ludzi na tak zwane umowy śmieciowe.
Rzeczywiście dzwoniły do nas dwie osoby, które twierdziły, że na takich umowach były zatrudniane. Dotyczyło to głównie prowadzenia szkoleń o charakterze etatowym, ale nie wiem, z jakich powodów, może ze strachu, nie dostarczyły nam informacji. Może dla dziennikarzy byłoby to ciekawe, bo naszym celem nie jest walka ze związkami zawodowymi. Może w wielkich firmach są one potrzebne, ale mają nadmierne przywileje, które nie są spotykane w innych krajach w Europie, jak choćby zbieranie składek przez pracodawców. To nie jest standardowa procedura. Dzisiaj „Solidarność" próbuje odgrzać walkę klas. Jednak dziś nie o to chodzi. Pracownicy doskonale zdają sobie sprawę, że jadą na jednym wózku z właścicielem przedsiębiorstwa. Inaczej nie będzie firmy, a oni nie będą mieli pracy. W wielkich molochach poczucie wspólnoty jest mniejsze, ale istnieje. Ludzie zdają sobie sprawę, że jeżeli firma nie będzie zarabiać, to zniknie. Dla związków zawodowych wynik ekonomiczny się nie liczy. Oni w ostateczności przyjadą autokarami pod Sejm za państwowe pieniądze i zrobią zadymę. I rząd da kolejne dotacje.
W tej chwili w interesie pracownika jest przejście z etatu na umowę o dzieło i odkładanie na emeryturę samemu.
Z całą pewnością. Na jakąkolwiek inną umowę niż obciążona ZUS. Według wszystkich prognoz, które są dostępne, za 30–40 lat jeden pracujący będzie musiał utrzymać trzech emerytów. Przecież niemożliwe jest, żeby wtedy wypłacać emerytury. Więc to jest solidarne kłamstwo wszystkich partii politycznych i „Solidarności".
Prof. Marek Góra mówi, że trzeba się godzić z tym, że emerytury będziemy pobierać od 75. roku życia. Korwin-Mikke dodaje, że owszem, ale tylko wtedy, gdy będzie się miało aktualną zgodę obojga rodziców.
Z całą pewnością. Emerytury wprowadził Bismarck, bo potrzebował pieniędzy na wojnę z Francją. I sobie je w ten sposób zdobył. Myślę, że taki 100-letni epizod w historii ludzkości narobił wiele złego. Zniszczył ten tradycyjny model rodziny, taki naturalny...
Taki, gdzie z szacunkiem trzeba się było obchodzić z własnymi rodzicami, dawać przykład własnym dzieciom i dbać o ich wychowanie.
Trzeba było mieć tych dzieci więcej, bo wtedy było założenie, że jedno czy dwoje się dobrze wychowa. Gdy dzieci dorosły, spłacały ten dług, opiekując się rodzicami na starość. Natomiast socjalizm jakby wpadł we własną pułapkę. Bo problem emerytur, a ściślej likwidacja systemów emerytalnych, zostanie rozwiązany przez matematykę. Na to nie ma mocnych.