Pisze się łatwo, strzela trudniej
Miłą rozrywką starszego pana jest przeczytać coś, co wprawdzie czytał już pół wieku temu, ale nie całkiem.
Roger Hobbs
Ghostman
Rebis
Za czasów środkowego Wiesława śliniło się paluchy, przewracając zaczytane do imentu stronice tzw. czarnego kryminału, który był objawieniem. Że na zapleczu mordowni żółta żarówka kołysze się na drucie i oświetla wianuszek szemranych typów w kapeluszach nasuniętych na czoło, którzy omawiają skok, w trakcie którego i tak każdy każdego sprzeda glinom. Coś z tej atmosferki cieknie z takiej „Asfaltowej dżungli" (1950) Johna Hustona, gdzie młodziutka Marilyn musiała mieć pożycie z byle oświetleniowcem planu, żeby dostać bodaj epizod. A potem te wszystkie Hammetty („Sokół maltański"), te wszystkie Chandlery („Długie pożegnanie"), te nieprzepłacone MacDonaldy („Błękitny młoteczek") i reszta sfory. Wydawałoby się, że to od dawna zamiecione na oddzielną stertę, a tu proszę – szczyl nikomu nieznanym nazwiskiem Roger Hobbs, co świeżo ukończył studia w stanie Oregon (żadna tam potęga intelektualna), a już sprzedał swoją książkę do 18 krajów, wytwórni filmowej Warner Bros. nie licząc.
Z prostego powodu – zadłużył się głęboko, ale za to inteligentnie u tamtych fachmanów sprzed niemal 100 lat. Fachmanów? Ciut przesadziłem. Kiedy Raymond Chandler zamierzył popełnić samobójstwo, bo napisał już wszystko i dalej bardzo mu nie szło, a jednocześnie mocno pobierał, udał się z rewolwerem pod prysznic. I pociągnął za spust. I co? Roztrzaskał w drobny mak kabinę prysznicową, a sam wyszedł bez szwanku. Ot, killer!
Zarys niniejszego Hobbsa – skok na kasę na zapleczu kasyna w Atlantic City – nie był z gatunku tych, o których media trąbią tygodniami (pościg, aresztowanie, proces, bla, bla, bla, bez końca). To jest napad tego rodzaju, że wiadomości podają o nim raz, a potem zapada cisza. Bo po sprawcach ani śladu. Brak – jak mawiają anglosascy dziennikarze – „follow up". Kto winien? Otóż ów „ghostman", fachowiec od wyciszania brudnych spraw: likwidowanie świadków, lewe papiery dla sprawców, mydlenie oczu policji. To solidna posada – dobry napad planuje się średnio trzy lata i wymaga on znajomości rusznikarstwa, anatomii, technologii samochodowej oraz podstaw psychiatrii i paru jeszcze specjalizacji. Takiemu fachmanowi się płaci, taki pożyje. Tylko że jak przez pół roku nie dostaje zlecenia, które podkręca mu adrenalinę, to gapi się godzinami w tapetę na ścianie, a potem odwodzi kurek i naciska spust.