Rodzino, radź sobie sama
Donald Tusk i jego ministrowie pięknie się uśmiechają do polskich rodzin. A tak naprawdę do wielodzietnych odwrócili się plecami
Rząd Donalda Tuska rok 2013 ogłosił Rokiem Rodziny. Zapomniał tylko dodać, że będzie to rok demontażu rodziny. Okazuje się bowiem, że za szczytnymi hasłami, które wychodzą z ust szefa rządu, nie stoją żadne konkrety (zdaje się, że powinniśmy być już do tego przyzwyczajeni). A polityka prorodzinna wciąż leży na łopatkach. I nic nie wskazuje na to, by w ciągu najbliższych lat coś miało się zmienić na lepsze. Tragiczną sytuację usiłują rozwiązać na własną rękę samorządy, które wprowadzają na zarządzanych przez siebie terytoriach różne ułatwienia dla dużych rodzin. Ale to za mało. Potrzebne są działania systemowe, których rząd nie chce wprowadzać. Problemy demograficzne próbuje za to rozwiązać finansowaniem z budżetu państwa in vitro.
Powolna agonia Polaków
Polska się starzeje. Dziś na jedną Polkę przypada tylko 1,3 dziecka. Daje to Polsce 209. miejsce wśród 222 krajów świata, w których prowadzi się statystyki dzietności. We Francji poziom ten wynosi 2, w Wielkiej Brytanii 1,6, a w Irlandii, o której często z zachwytem mówi nasz premier, aż 2,07. Tak niski wskaźnik urodzeń grozi wyludnieniem. Już dziś eksperci mówią, że jeśli ten trend się utrzyma, to w ciągu 40 lat Polaków będzie aż o 7 mln mniej! I to w sytuacji, gdy dziś w wieku rozrodczym jest wyż demograficzny z lat 80. XX wieku. Już dziś pokolenie dzieci w Polsce jest o 30 proc. mniejsze niż pokolenie rodziców i aż o 50 proc. mniejsze niż pokolenie dziadków. To czysta statystyka. W tej chwili w Polsce jedna statystyczna osoba pracująca utrzymuje pół statystycznego emeryta. Za 15 lat jedna osoba pracująca będzie musiała utrzymać jedną niepracującą. Już teraz oddajemy państwu połowę dochodów na podatki i składki ubezpieczeniowe po to, żeby utrzymać system emerytalny, a za 15 lat będziemy musieli oddawać dwa razy tyle, czyli 100 proc. dochodów.
Czy tak niski wskaźnik dzietności oznacza, że Polki przestały rodzić dzieci? Nie. Wyjeżdżają rodzić do Wielkiej Brytanii albo Irlandii – ze stastystyk wynika, że Polki mieszkające za granicą rodzą 2,5 razy więcej dzieci. Nie tylko te dwa kraje są celem ciężarnych Polek. Okazuje się, że dziecko opłaca się urodzić także w bliskiej nam Słowacji. Dlaczego tak się dzieje? „Na Słowacji jest po prostu lepszy socjal" – usłyszałem od znajomego, gdy zadałem mu pytanie, po co pakuje żonę w ósmym miesiącu ciąży i wywozi do przyjaciół mieszkających po drugiej stronie Tatr. Wniosek z tego taki: niska dzietność Polek to efekt polityki naszych rządów. Wystarczy jednak stworzyć obywatelom odpowiednie warunki rozwoju. Tymczasem w Polsce od lat nie mamy spójnej polityki prorodzinnej. Od czasów PRL obowiązuje u nas system państwa opiekuńczego, które nie jest oparte na zasadach pomocniczości. Wciąż powszechne jest przekonanie, że publiczne pieniądze trzeba wpychać w zbiourokratyzowane instytucje, które pomogą rodzinie. To mit. Bo pieniądze tak naprawdę giną w urzędniczej machinie. Poza tym żadna, nawet najlepiej zorganizowana instytucja nie zapewni naturalnych relacji społecznych zbudowanych w wielopokoleniowej rodzinie i tradycyjnym systemie wartości. Niestety, to, co wypracowano za komuny, powielane jest także dziś. W PRL na siłę wypychano dzieci do przedszkoli, dziś na siłę usiłuje się posłać do szkół już pięcioletnie dzieci. Dlaczego? Bo na rynku brakuje rąk do pracy. Dodatkowo dorosłym wydłuża się czas pracy do 67. roku życia. Efekt jest taki, że dziadkowie nie mają czasu na zajmowanie się swoimi wnukami i upadają relacje rodzinne. Destabilizację polskiej rodziny pogłębia przy tym niesprawny i na dodatek przymusowy system emerytalny oraz demoralizujący – i tak naprawdę sprzyjający patologiom – system świadczeń społecznych, które dodatkowo rujnują państwowy budżet. Okazuje się, że wszystkie usługi i okazjonalne świadczenia składają się na prawie 30 mld zł, co stanowi 2 proc. polskiego PKB. Gdyby je dać rodzicom, to dostaliby na każde dziecko ok. 300 zł miesięcznie.