Burdel w sądzie
Więźniowie urządzali w gmachu warszawskiego sądu orgie seksualne, a być może prowadzili też dom publiczny. Jeden z nich pobił i zgwałcił tam swoją konkubinę
Sąd Okręgowy w Warszawie mieści się w wybudowanym jeszcze przed wojną gmachu przy al. Solidarności 127. Od frontu zdobi go zajmująca całą szerokość budynku inskrypcja: „Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej" – słowa Andrzeja Frycza Modrzewskiego, autora słynnego dzieła „O poprawie Rzeczypospolitej".
13 stycznia 2010 r. wśród więźniów z zakładu karnego na Białołęce, zatrudnionych przy pracach porządkowych prowadzonych w Sądzie Okręgowym w Warszawie, powstał spory ferment. Jeden z osadzonych, Adam B., został bowiem zatrzymany przez policję i odwieziony do komendy rejonowej na Woli. Tam przedstawiono mu zarzut pobicia i gwałtu, których miał dokonać dwa dni wcześniej. Popełnione przez Adama B. przestępstwo było zwieńczeniem „ostrej jazdy", w jakiej od pewnego czasu brała udział grupka osadzonych. Praca była jedynie przykrywką dla libacji i zabaw seksualnych odbywających się w gmachu sądu, a być może także poza nim.
I tak jak niektóre rozprawy przy al. Solidarności 127 toczyły się za zamkniętymi drzwiami sali sądowej, tak tuż obok, za zamkniętymi drzwiami pokoju socjalnego, funkcjonował w najlepsze regularny dom schadzek.
Ciszej nad tą sprawą
Kiedy władze sądu otrząsnęły się już z szoku, stanęły przed nie lada dylematem: jak szybko i sprawnie osądzić Adama B., a jednocześnie nie dopuścić, aby cała sprawa nabrała rozgłosu. I nie należy się temu dziwić, jest ona bowiem dla warszawskiego sądu i całego polskiego wymiaru sprawiedliwości ośmieszająca. Nikt nie próbował wyjaśnić, jak mogło dojść do takich wydarzeń. Nikt nie starał się określić skali zjawiska, wskazać wszystkich winnych złamania (braku?) procedur, a przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie, co naprawdę działo się przez poprzednie miesiące w warszawskim sądzie okręgowym.
System nadzoru nad więźniami pracującymi poza zakładami karnymi jest fikcją
Adam B. został zatrzymany w wyniku oskarżenia wniesionego przez ofiarę przestępstwa – Paulinę Ś. 13 stycznia 2010 r. więzień nie powrócił już z pracy do zakładu karnego. Na wniosek prokuratora został aresztowany do czasu wyjaśnienia sprawy. Śledztwo trwało do 18 marca 2011 r. Następnie zebrany materiał został przekazany do Sądu Rejonowego na Woli. Ruszył proces. W jego trakcie wyszły na światło dzienne kolejne bulwersujące fakty.
Adam B., który w więzieniu na Białołęce odbywał karę za wyłudzenia i handel narkotykami, znalazł się w grupie więźniów, którzy zostali wytypowani do wykonywania prac poza zakładem karnym. W ten sposób trafił do gmachu Sądu Okręgowego, który od dawna korzysta z pomocy skazanych przy różnego rodzaju pracach pomocniczych. Adam B. i jego koledzy z zakładu karnego przenosili meble, dostarczali różnego rodzaju materiały z magazynów, rozładowywali dostawy, sprzątali pomieszczenia. Przynajmniej tak miało być w teorii, szybko okazało się bowiem, że część osadzonych znalazła sobie znacznie ciekawsze zajęcia. W przerwach w pracy Adam B. wydzwaniał do swojej konkubiny Pauliny Ś., spotykali się również osobiście. I to wielokrotnie. Miejscem owych randek był warszawski sąd. A konkretnie pokój służący za pomieszczenie socjalne dla skazanych pracujących na terenie gmachu przy al. Solidarności 127. Ich kontakty miały przede wszystkim charakter seksualny.
Do takiego spotkania doszło również 11 stycznia 2010 r. Tym razem Adam B. od początku był agresywny. Ewidentnie coś go rozwścieczyło. Paulina Ś. otrzymała kilka ciosów pięścią w twarz. Kiedy osunęła się na krzesło, oskarżony wyciągnął je spod niej gwałtownym ruchem. Upadła na ziemię. Wtedy w ręku Adama B. pojawił się nóż. „Wpier... ci kosę pod żebra, jeśli zaczniesz uciekać" – miał zagrozić swojej konkubinie. Nie uciekła. Według niej doszło do gwałtu.
Podobno bezpośrednich świadków tego zdarzenia nie było. Na terenie największego sądu w Warszawie nikt nic nie słyszał, nikt nic nie widział. Nie da się więc wykluczyć, że być może w tym samym czasie, kiedy w jednym z pomieszczeń zaplecza Adam B. gwałcił swoją konkubinę, w innej części tego samego gmachu toczyła się rozprawa sądowa dotycząca podobnego przestępstwa.