Lech Rusem podszyty
Zawsze silna partia rosyjska w Polsce po tragedii z 10 kwietnia 2010 r. wciąż umacnia swoje wpływy
Oczywiście możemy bezradnie ugrzęznąć w retoryce. To zawsze przychodziło nam z łatwością. Inna sprawa, czy pomagało we właściwy sposób diagnozować problemy. Kilka miesięcy temu wybitny pisarz i poeta Jarosław Marek Rymkiewicz w wywiadzie dla „Gazety Polskiej" mówił o „wewnętrznych Moskalach". Jak przekonywał, „to są namiestnicy czegoś, przysłani tu przez coś, po to, żeby czymś tu zarządzać – żeby nas powolutku, powolutku zlikwidować; żebyśmy powolutku, powolutku zniknęli w smoczej paszczy".
Łap Moskala!
Dla Rymkiewicza ludzie rządzący dziś Polską duchowo i politycznie są tymi samymi, którzy decydowali o kształcie wasalskiej PRL. Teza wielce ryzykowna, ale przynajmniej jakaś. Jedno jest pewne: nie będą jej służyć groteskowe dowody. Inaczej mówiąc, tropienie owych „wewnętrznych Moskali" po omacku i na zawołanie. Portale Niezależna.pl i wPolityce.pl prorosyjskich „sprzedawczyków" znalazły nawet wśród słuchaczy sponsorowanego przez Gazprom koncertu muzyki Siergieja Rachmaninowa i organizatorów stołecznego występu orkiestry radiowej z Moskwy. Odbył się dzień po trzeciej rocznicy tragedii smoleńskiej. Tych pierwszych nazwano „melomanami" i napiętnowano przed kamerą, bo zdecydowali się słuchać rosyjskiej muzyki w dniu, który Moskwa świętuje na pamiątkę wygnania Polaków z Kremla w 1612 r.
Tych drugich nie określono równie barwnie, bo informacja dość szybko zniknęła ze stron internetowych. Nie na tyle jednak, by swojej czujności nie wykazał jeden z komentujących wpis internautów: „Zobaczymy, kto na to pójdzie. Ten termin organizacji takiego właśnie koncertu jest ważny i znaczący. Kto się będzie bawił. Agentury rosyjskiej u nas dostatek. Niestety". I tak się dowiedzieliśmy, że szpiedzy na rosyjskim żołdzie chodzą u nas na koncerty. A granie muzyki rosyjskiej dzień po rocznicy Smoleńska jest „niepojęte" i „upokarzające". Redakcja portalu napomina, że w rocznicę katastrofy „porządny człowiek" nie powinien słuchać rosyjskich pieśni. Udało się jej przy okazji wytropić też filharmonię z Gdańska. Ktoś zdecydował się tam na urządzenie koncertu muzyki z filmów polskich i rosyjskich dokładnie 10 kwietnia. O zgrozo!
Polskie media i politycy są wykorzystywani w grze Kremla
Rozdanie poziome
Pytanie o istnienie partii rosyjskiej w Polsce jest retoryczne. Doświadczenia Moskwy we wpływaniu na naszą politykę wewnętrzną i wizerunek w świecie liczyć można w setkach lat. Naiwnością byłoby sądzić, że wszystko ustało, gdy Polska stała się członkiem NATO i Unii Europejskiej. – To, co nazywamy partią rosyjską, ma wiele odgałęzień. W żadnym razie nie można z nią identyfikować wyłącznie ludzi ze środowisk postkomunistycznych. Przynależność partyjna nie ma znaczenia, a Rosjanie z pewnością wykorzystują do wrogich działań również środowiska prawicowe i te, które akcentują swój głęboki patriotyzm – przekonuje Bogdan Święczkowski, były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jego zdaniem rosyjskie służby są bardzo aktywne w wywieraniu wpływu na sytuację polityczną i społeczną w naszym kraju. W polu ich szczególnego zainteresowania znajdują się banki i duże spółki Skarbu Państwa, rynek paliwowy i energetyczny, media. Święczkowski tłumaczy, że agenci wpływu często działają pod przykryciem. Choćby w różnego rodzaju stowarzyszeniach i agencjach, nawet tych z zachodnioeuropejskim kapitałem i demokratyczną ideologią. Były szef ABW i autor wydanej ostatnio książki „Łańcuch poszlak. Wielka gra mafii i rosyjskich służb specjalnych" zauważa, że w głośnej sprawie memorandum dotyczącego budowy drugiej nitki gazociągu jamalskiego wiele wskazuje na działanie agentury wpływu. – Nasze służby powinny dokładnie zbadać, czy osoby z państwowych spółek PGNiG i Europol Gaz nie zostały wykorzystane w rosyjskiej grze przeciwko polskim interesom. Nawet wbrew własnym intencjom – mówi Święczkowski. Po raz kolejny przy okazji gazociągu Rosjanom udało się narzucić własną narrację. W podobnych działaniach, co trzeba przyznać, są niezrównanymi mistrzami. Bogdan Święczkowski nie byłby zdziwiony, gdyby się kiedyś okazało, że w wypadku głośnego serialu wojennego niemieckiej stacji państwowej ZDF było podobnie. Dezinformacja polegająca na utrwaleniu w świecie wizerunku polskich antysemitów i troglodytów to przecież sprawdzony patent. Jak ulał pasują do niej „zbrodniarze" z AK. Przypomnijmy sobie zagmatwaną historię pogromu kieleckiego z 1946 r. Sowieckiej propagandzie zależało, by tuż po wojnie Polacy byli postrzegani na Zachodzie jako naród barbarzyńców i pomocników Hitlera, z którym najlepiej da sobie radę twarda stalinowska ręka. Dzisiaj jak echo tamtych działań powracają filmy, książki, „sensacyjne" artykuły odgrzewające temat „polskich obozów śmierci". Okazało się, że część pieniędzy na film „Pokłosie" Władysława Pasikowskiego dała rosyjska spółka. Ale inspiracja nie zawsze musi być tak oczywista. Wystarczy „naga prawda" o wrednym narodzie znad Wisły. Książka pod tytułem „Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali" (pisałem o niej na łamach „Uważam Rze" kilka miesięcy temu) mówi sama za siebie. – Rosjanie są mistrzami manipulacji, a to, co nazywamy partią rosyjską w Polsce, ma się wciąż świetnie. Zwłaszcza że nasze służby specjalne wydają się coraz słabsze. Skoro ich marna kondycja jest tajemnicą poliszynela, to jak mieliby nie wykorzystywać tego Rosjanie – zastanawia się Bogdan Święczkowski.