Najnowsza interwencja Uważam Rze

Cywilizacja

Chris Niedenthal na tle swoich prac w warszawskiej Galerii Obserwacja

Niedenthal znany i nieznany

Urszula Lipińska

Chris Niedenthal uwiecznił w kadrze niejeden moment polskiej historii. Wystawa w Galerii Obserwacja prezentuje jego nieznane prace

Nie kipiałem. Jestem klasycznym nudziarzem z najciekawszym zawodem świata – mówił w jednym z wywiadów Chris Niedenthal, który historycznym kipieniom towarzyszył nieraz. Był pierwszym fotografem, którego wpuszczono do stoczni w 1980 r. i autorem słynnego zdjęcia „Czas apokalipsy" zrobionego przed kinem Moskwa w Warszawie.

– Aparat to paszport do dzielnego życia – podkreślał, opowiadając, ile razy naciskaniu migawki towarzyszył strach, a w dzisiejszym świecie nowego ładu politycznego – przy okazji naszpikowanego obiektywami w każdej komórce – nie ma już nic z dawnej fotogeniczności.

Dwutygodniowa wojna

Współczesna Polska nie rajcuje Niedenthala już tak bardzo jak ta socjalistyczna. Chciałby zrealizować o niej cykl fotografii, ale nie może postawić pierwszego kroku, wyjść z domu, oderwać się od codzienności. Spędza czas głównie porządkując swoje archiwalne zdjęcia. – Przełomowe momenty w historii już się skończyły – podkreślał w jednym z wywiadów. – Może tylko politycy zupełnie tego nie zauważyli. Detonują granaty, chociaż lepiej by było, gdyby zajęli się strukturalnym porządkowaniem życia w naszym kraju. To też jest tworzenie historii, tylko może mniej spektakularne.

Zawsze był trochę Anglikiem, trochę Polakiem i pewnie to rozdarcie pozwala mu patrzeć na nasz kraj okiem przenikliwego, pozbawionego sentymentów obserwatora. Ojciec Chrisa pochodził ze Lwowa i uciekł do Anglii podczas wojny. Matka, stenotypistka Polskiej Agencji Telegraficznej w Warszawie, po wybuchu wojny za rządem polskim ruszyła do Lublina. Była przekonana, że wojna potrwa dwa tygodnie i po tym czasie bezpiecznie wróci do stolicy. Na powrót musiała poczekać 24 lata. Spędziła je m.in. w Anglii, gdzie poznała ojca Chrisa.

Rodzice zawsze pielęgnowali w synu polskość. Wysyłali go do polskiej szkoły sobotniej, zapisali do polskiego harcerstwa, angażowali w występy w teatrzykach w Ognisku Polskim, choć nie przynosiły one Chrisowi specjalnych sukcesów. Dla kolegów z angielskiej szkoły zawsze był Polakiem, i to takim z niemieckim nazwiskiem, co jeszcze bardziej gmatwało sprawę. To także rodzice sprezentowali przyszłemu fotografowi pierwszy aparat, małego prostego Kodaka, w uznaniu za pomyślne zdanie ważnego egzaminu. Niedenthal miał wtedy 11 lat i nową zabawką pstrykał wszystko bez ładu i składu. Wciągnęło go to na tyle, że jego oceny w szkole gwałtownie zaczęły się obniżać. Groziło mu nawet niezdanie matury.

Drabina i samotność

Niedenthal po raz pierwszy przyjechał do Warszawy na wakacje w 1963 r., kiedy odwiedził stolicę z rodzicami. Potem wpadał co rok, a po studiach w 1973 r. postanowił spędzić tu parę miesięcy. Może trzy, może sześć. Był atrakcyjny dla otoczenia jako „wysłannik z innego systemu walutowego". Miał angielski paszport, nową płytę Beatlesów pod pachą i sentyment do tutejszej bliskości między ludźmi, zupełnie nieobecnej w Anglii. Sam nosił w sobie angielski chłód, dystans i poukładanie nabyte w rygorystycznej szkole. Polacy go ciekawili, nie byli tak zblazowani jak Anglicy. Poza tym w Polsce kwitł czarny rynek, który dla niego – zarabiającego w funtach – oznaczał wygodne życie. Niedenthal wolał zostać tu. I został na następne 40 lat.

Łatwiej mu było być Polakiem w Polsce niż w Wielkiej Brytanii. Tu jednak, podobnie jak w szkole, też miał problemy z wtopieniem się w otoczenie. – Raczej obserwuję, niż uczestniczę. Miałem wielu przyjaciół, ale nigdy nie nauczyłem się porządnie pić wódki. Siłą rzeczy pozostawałem obserwatorem – żartował.

Coraz bardziej wsiąkał w Polskę, ale nigdy na tyle, żeby nie zauważać tutejszych absurdów. Dostrzegał kobiety opalające się na trawnikach w bieliźnianych biustonoszach, ponieważ w Anglii widywał kobiety opalające się w kostiumach, na które Polek nie było stać. To go interesowało – wyróżniający nas detal, coś dziejącego się na marginesie zdarzeń. Fotografował ule w kształtach ludzi, członków straży pożarnej złożonej z zakonników i domki kempingowe wyrzeźbione w beczkach. Zdjęcia wysyłał do „Observer Magazine" i „Paris Match", czego wówczas nikt nie robił. Tam się to podobało: lokalny koloryt, niedorzeczność polskiej rzeczywistości, humorystyczne ujęcie. Żadnych wielkich tematów.

Poprzednia
1 2 3

Wstępniak

Materiał Partnera

Jak wdrożyć SAP S/4HANA?

Nowoczesne systemy informatyczne to podstawa dobrze działającego i innowacyjnego przedsiębiorstwa. Dla wielu firm wyzwaniem nie jest wybór systemu ERP, ale jego wdrożenie. Dlaczego? Musi być...

ZAMÓW UWAŻAM RZE

Aktualne wydania Uważam Rze dostępne na www.ekiosk.pl

Komentarz rysunkowy

Felietony

Artur Osiecki

Brexit mobilizuje regiony

Województwa chcą przyspieszyć realizację nowych programów regionalnych zarówno ze względu na zbliżający się przegląd unijny, jak i potencjalne negatywne konsekwencje wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej

Wojciech Romański

W smoczym kręgu