Kneblowanie Kościoła
Głos Kościoła katolickiego w Polsce został skutecznie spacyfikowany, a spora część kapłanów uległa terrorowi
Mainstreamowe media od lat karmią opinię publiczną wizją silnego i pełnego roszczeń Kościoła katolickiego, będącego pełnoprawnym uczestnikiem życia publicznego w naszym kraju. Co więcej – według tej wizji Kościół jest roszczeniowy i zaborczy. Tymczasem rzeczywistość wygląda dokładnie na odwrót.
Kluczem do wyjaśnienia sytuacji wydaje się krótkie zdanie, które w III RP urosło do rangi pewnika. Brzmi ono: Kościół nie powinien się mieszać do polityki. Te słowa z pełnym przekonaniem powtarzają także rzesze ludzi czujących jakąś więź z Kościołem powszechnym. Tymczasem są one z gruntu fałszywe. Kościół ma demokratyczne prawo, a w niektórych wypadkach obowiązek zabierania głosu w sprawach publicznych – a więc również politycznych. Zresztą przedstawiać swoje zdanie w kwestiach publicznych i formułować swoje postulaty i oczekiwania może każda działająca w państwie organizacja, chociażby – to pierwszy z brzegu przykład – Polski Związek Hodowców Kanarków. I nikt nawet nie pomyśli, aby rzucić hasło: „Hodowcy kanarków nie powinni się mieszać do polityki". Na jakiej zasadzie próbuje się więc odebrać to prawo Kościołowi katolickiemu?
Ks. Skarga pod pręgierz
Zastanówmy się przez chwilę, jak wielkim bezsensem byłoby skomentowanie słynnego obrazu Jana Matejki „Kazanie Skargi" stwierdzeniem: „Na płótnie artysta przedstawił działania szkodzące wizerunkowi Kościoła, albowiem Kościół nie powinien się mieszać do polityki". Nawet naszpikowany „Gazetą Wyborczą" po wierzchołek czaszki nauczyciel (a takich w polskich szkołach niestety nie brakuje) musiałby za podobną wypowiedź postawić pałę. A przecież misja i posłannictwo Kościoła nie uległy zmianie, więc jeżeli dziś nie należą do wyjątków kapłani autocenzurujący własne kazania, by uniknąć odwołań do konkretów życia społecznego i politycznego, to zyskujemy dowód, iż ulegli oni terrorowi lewicy dążącej do wykluczenia Kościoła z debaty publicznej.
Stwierdzenie „Kościół nie powinien się mieszać do polityki" to swego rodzaju pałka. Taka zasada w rzeczywistości obowiązuje tylko w jednej kwestii: osoby stanu duchownego nie mogą być członkami partii politycznych – choć i od tej reguły możliwe jest odstępstwo, albowiem paragraf drugi 287. kanonu prawa kanonicznego stanowi, że duchowni „nie mogą brać czynnego udziału w partiach politycznych ani w kierowaniu związkami zawodowymi, chyba że – zdaniem kompetentnej władzy kościelnej – będzie wymagała tego obrona praw Kościoła lub rozwój dobra wspólnego". Tak więc teoretycznie ordynariusz mógłby zezwolić podległemu sobie kapłanowi na działalność stricte polityczną – pro publico bono. To się jednak w Polsce nie zdarza – zapewne słusznie, wszak działalność partyjna to domena świeckich. Ale ocenianie moralnych i społecznych konsekwencji tej działalności to już jak najbardziej rola Kościoła.Kapłani mają prawo, a nawet obowiązek mówić wiernym, na kogo mają głosować
Na kogo ma głosować katolik?
W 1991 r., a więc u zarania demokracji odbudowywanej po obaleniu realnego socjalizmu, arcybiskup Józef Michalik wypowiedział słowa oczywiste i jasne: „Katolik ma obowiązek głosować na katolika, chrześcijanin na chrześcijanina, muzułmanin na muzułmanina, żyd na żyda, mason na masona, komunista na komunistę. Każdy niech głosuje na własne sumienie". To stwierdzenie wywołało wściekłość wśród publicystów salonowych mediów i przez wiele lat było (a i dzisiaj jest) cytowane jako przykład wywierania przez hierarchę katolickiego „złej presji" na społeczeństwo obywatelskie. Tymczasem trudno odmówić zasadzie sformułowanej przez Michalika kardynalnej racji, wynikającej po prostu ze zdrowego rozsądku: wyborca głosuje na kandydata reprezentującego bliski mu światopogląd i system wartości. Obywatel posyła swego mandatariusza do parlamentu, aby ten promował tam zasady i rozwiązania zgodne z wartościami, jakie obywatel ten wyznaje.