Porsche za e-walutę
Entuzjaści wirtualnej waluty bitcoin widzą w niej alternatywny środek płatniczy, sceptycy – kolejną spekulacyjną bańkę
Wielotysięczny wzrost wartości bitcoin od momentu powstania tej wirtualnej waluty może paradoksalnie przemawiać na jej niekorzyść. Gdy kilka tygodni temu ktoś kupił używane porsche, płacąc wirtualnym pieniądzem, stało się jasne, że żarty się skończyły.
Wartość jednostki rozliczeniowej wynosiła wtedy 150 dolarów. Gdy któryś z cenionych na świecie blogerów zawyrokował, że 400 dolarów to kwestia najbliższej przyszłości, zaczęto żartować, że być może niedługo będziemy mieli do czynienia z podobną histerią jak ongiś na holenderskim rynku tulipanów.
Od zera do milionera
Bitcoin zadebiutował 17 sierpnia 2010 r. z ceną równą 0,063 USD za jednostkę. Już w kwietniu kolejnego roku jego teoretyczna wartość zrównała się z dolarem. W 2012 r. kosztował kilkanaście dolarów, ale jeszcze w ubiegłym roku cena 1 BTC przekroczyła 100 euro. Początek kwietnia 2013 r. to prawdziwe szaleństwo – pada nowy rekord – 230 dolarów za 1 BTC.
E-waluta może w przyszłości wyprzeć tradycyjne formy płatności
BTC to dwa w jednym: wirtualna waluta, a zarazem system płatności. Została zaprojektowana w 2009 r. przez anonimowego programistę o nicku Satoshi Nakamoto. Jej działanie opiera się na sieci peer-to-peer. Plik z walutą może być zapisany u właściciela lub w serwisie zewnętrznym. Szyfrowana waluta jest przesyłana przez internet do konkretnego użytkownika.
Jej ilość jest ograniczona, nie zależy od podaży sterowanej przez emitenta, a więc waluta podlega stałej deflacji – czyli wzrostowi wartości. Jej miarą jest popularność wśród płatników. Im więcej użytkowników, tym więcej waluty generowanej przez system. Użytkownicy wymieniają rzeczywistą walutę w specjalnych e-kantorach. Za transakcje płaci się minimalne prowizje rzędu 0,0005 BTC. Obieg waluty ustalono na 21 mln jednostek. Jednostka może być dzielona przez miliard, rozliczenia mogą więc sięgać nawet ośmiu miejsc po przecinku.
Aby stać się użytkownikiem e-waluty, należy ściągnąć specjalny program zwany klientem bitcoin. Umożliwia on wysyłanie i odbieranie bitjednostek. Użytkownik ma do dyspozycji całą historię transakcji. Program przechowuje na koncie kod autoryzujący transakcje, czyli klucz prywatny. Co ważne, transakcje mogą być anonimowe, ale można oczywiście dodać do opisu swój adres e-mail czy konto na Facebooku.
Czy nie jest to przypadkiem kolejna piramida finansowa, tylko w wersji elektronicznej? Entuzjaści e-waluty przekonują, że nie. System bazuje na oprogramowaniu open source. W odróżnieniu od tradycyjnych rynków finansowych transakcje w zasadzie pozbawione są ryzyka. Notowanie wartości to czysty mechanizm rynkowy. No, ale przecież liczba jednostek jest ściśle ograniczona. Gdyby zatem ktoś chciał się zabawić w spekulanta na tym rynku, mającym jednak limitowaną wartość, ma sporo możliwości.
Z Cypru do sieci
Dziennikarze konserwatywnego portalu EUobserver.com zwrócili uwagę, że gwałtowny, dziesięciokrotny wzrost notowań e-waluty zbiegł się w czasie z finansowymi kłopotami Cypru. „Szczyt został osiągnięty w marcu, gdy mała wysepka Cypr – raj podatkowy i finansowy hub rosyjskich oligarchów – zamknął banki na dwa tygodnie, aby negocjować warunki restrukturyzacji dwóch największych pożyczkodawców" – pisze EUobserver.
– Historia została rozdmuchana przez media, nie podzielam opinii, że cena bitcoin wzrosła przez Cypr. To istotne wydarzenie, ale faktycznie na Cyprze jest niewielu użytkowników bitcoin – ripostował Jon Matonis, dyrektor Fundacji Bitcoin. Ma0tonis zwrócił uwagę, że niewątpliwie istnieje związek między wzrostem wartości e-waluty a tym, że ludzie, tracąc zaufanie do tradycyjnych walut, systemu finansowego i banków centralnych, emigrują do internetu.
Entuzjaści bitcoin przekonują, że system jest bezpieczny, rynek czynny całą dobę i dostępny z każdego miejsca na świecie. Pojawiają się coraz to nowe produkty, np. BitPay, będący odpowiednikiem PayPal. W ten sposób e-walutę można coraz szerzej wykorzystywać w wirtualnym handlu. Przemawiają za nią przede wszystkim niskie koszty transakcji i wzrost wartości jednostki w porównaniu z tracącymi siłę nabywczą tradycyjnymi walutami.