Fabryki lemingów
Polskie szkoły produkują niezaradnych, posłusznych i głupich obywateli
Wrobieni we współudział
Do współudziału w dziele psucia oświaty zostali wciągnięci polscy nauczyciele. Należy ich jednak widzieć jako ofiary, a nie współpracowników systemu. Sami zdezorientowani, trzymani w niepewności do ostatniej chwili w sprawach zasadniczych – często kiedy rozpoczynali trzyletni proces kształcenia młodzieży w liceum, nie wiedzieli, według jakich zasad odbywać się będzie egzamin dojrzałości. Od dawna środowisko nauczycielskie wyraża krytyczne opinie pod adresem kolejnych ministerialnych pomysłów i zmian. Tyle że urzędnicy MEN ten oddolny głos praktyków mają w nosie. Albo w miejscu o wiele mniej przystojnym.
Oczywiście zdarzają się pedagodzy niedouczeni – tacy, którzy kiedyś trafili do zawodu na zasadach tzw. selekcji negatywnej, tacy, którzy przyszli do szkół w ostatnich latach i sami są już produktem obecnego systemu, mającego prowadzić do nowego wspaniałego świata. I tacy, którym się po prostu nie chce. Ale w większości polskie nauczycielstwo tworzą oddani swej pracy, inteligentni i kreatywni ludzie. Zostali oni jednak ubezwłasnowolni przez system. W szkole podstawowej – trzy lata przedszkola plus trzy lata nauki – nie mają czasu na przeprowadzenie zamkniętej w całość pierwszej formacji intelektualnej. W gimnazjach czasu na to także brakuje, tym bardziej że wszystko odbywa się już pod presją pistoletu, jaką jest konieczność przygotowania do rozwiązania końcowej jolki, to jest testów egzaminacyjnych. Do liceum trafiają więc uczniowie, których najpierw trzeba ociosać (starać się nadrobić podstawowe braki). Na intelektualne rzeźbienie nadal nie ma czasu, zwłaszcza że znów z tyłu głowy czuć lufę pistoletu – konieczność przygotowania do rozwiązywania kolejnej jolki, czyli nowej i jeszcze nowszej matury. Zasada taka przekłada się na kolejne etapy. Ci, którzy pójdą na studia humanistyczne, będą tam nadrabiać braki z poprzednich etapów edukacji. Nic dziwnego, że obecnie wielu studentom zamiast gruntownego dwuletniego kursu filozofii musi wystarczyć krótki kurs historii WGW(M). Rozwińmy ten ostatni skrót – chodzi o Wszechwiedzącą Gazetę Wyborczą (Michnika).
System dewaluacji oświaty
Tam, gdzie nie ma realnych sukcesów, musi być urzędnicza zasłona dymna. W Polsce trwa obecnie wielka operacja pod kryptonimem System Ewaluacji Oświaty (www.npseo.pl). Wory pieniędzy wydanych na szkolenia kontrolerów, setki tysięcy wytworzonych ankiet. Do tego regionalne konferencje „Debata o dobrej szkole". Na koniec więc przyczynek do debaty, żeby nie ograniczać się jedynie do defetyzmu i opisu klęski. Co robić? Pierwszy ruch jest najłatwiejszy – przywrócić uczelniom prawo do rekrutacji według własnych kryteriów naboru, czyli możliwość organizowania egzaminów ustnych jako uzupełnienia konkursu rozwiązywania maturalnych jolek. To powinno stymulować licealistów do samodzielności intelektualnej – przynajmniej tę część młodzieży, która chce się dostać na najbardziej oblegane kierunki. Być może profesorowie jakiegoś uniwersytetu medycznego uznają, że wolą kształcić na lekarza człowieka, który nieco gorzej rozwiązał maturalną jolkę, ale wie, co się zdarzyło na Patriarszych Prudach, i zdaje sobie sprawę z tego, że Bułhakow był medykiem. Krok drugi to „odkręcenie" fatalnej reformy gimnazjalnej, chociażby częściowe, czyli przywrócenie czteroletnich liceów ogólnokształcących i ograniczenie gimnazjów do dwóch lat.
Jako obywatele mający kontakt z oświatą (starsi w charakterze rodziców, młodsi – niedawnych absolwentów) wiemy doskonale, jakie są objawy choroby. Jej leczenie należy powierzyć fachowcom. Rzecz w tym, aby dokonać mądrego wyboru lekarza prowadzącego, a o takiego bardzo trudno.